Są takie powieści, które każdy szanujący się fan fantasy tknąć musi. Śródziemie J. R. R. Tolkiena chodziło za mną od dawna. Dziesięciogodzinna odyseja Petera Jacksona bardzo mi się spodobała, ale pomimo częstych telewizyjnych powtórek, nigdy drugi raz po nią nie sięgnęłam. Później rozpoczął się szał na Hobbita, który udało mi się skrzętnie ignorować. Co nie było wcale takie proste – trwające od 2006 r. perturbacje wokół ekranizacji (sądowe batalie spadkobierców pisarza, bankructwo studia MGM itd.), wreszcie kolejne filmy w 2012 i 2013 r., a pomiędzy nimi kampania promocyjna niedająca choćby na moment zapomnieć, że oto niedługo wyjdzie kolejna część. W międzyczasie dzieło Tolkiena stało się lekturą szkolną w polskich szkołach, ale mnie ten przywilej już ominął. I tak, po długich zawirowaniach, trafił w moje ręce Hobbit, czyli tam i z powrotem.
W moim przypadku wyglądało to nieco inaczej. Byłam na początku czwartej klasy podstawówki – ogromnie przestraszona lekcjami języka polskiego, które odbywały się stosunkowo często. Pamiętam, że czytałam i robiłam wszystko, co musiałam, żeby nie dostać się w sidła nauczycielki. Jednak Hobbita nie przeczytałam. Męczyłam się, usilnie w to brnęłam, aż w końcu utknęłam na 24. stronie (o dziwo takich rzeczy się nie zapomina). Gdy, jak wspomina Milena, rozpoczął się szał na wszystko, co związane z tą powieścią, i choć były momenty, w których już miałam obejrzeć ekranizację, specjalnie mi się nie spieszyło. Do czasu... I tak, po długich zawirowaniach, trafił w moje ręce Hobbit, czyli tam i z powrotem.
Bilbo Baggins jest przedstawicielem niskich i krępych istot, zwanych hobbitami. Chociaż spokojne, sielskie bytowanie ma wpisane we krwi, to gdzieś tam głęboko tkwi w nim żyłka przygody, chęć wyrwania się z ciepłego fotela i przeżycia ekscytujących historii na własnej skórze. I niespodziewanie dostaje ku temu okazję, kiedy zostaje, nieco wbrew własnej woli, włączony do kompanii krasnoluda Thorina Dębowej Tarczy. Ich cel jest ambitny – pokonanie siejącego strach, zniszczenie i ogień smoka Smauga, a dzięki temu zdobycie niezliczonego skarbu i odzyskanie prawowitej siedziby.
Martin Freeman jako Bilbo |
Tym, co mnie od pierwszych fragmentów zauroczyło, jest bogactwo świata Tolkiena. Autor, korzystając m.in. ze staroangielskich legend i mitów, stworzył swoje własne, nieporównywalne z niczym innym uniwersum. Książkę zaludnia mnóstwo przeróżnych stworzeń, od mądrych i dobrych (choć zamieszkujących zapadniętą mrokiem puszczę) elfów, przez bezlitosne gobliny, po dostojne orły, i znacznie, znacznie więcej.
Tym, co zaintrygowało mnie od pierwszej strony, jest niekonwencjonalny styl, którym posługuje się Tolkien. Autor niezwykle umiejętnie wprowadza czytelnika do świata przemyślanego w najdrobniejszych szczegółach, przesiąkniętego magią i niezwykle baśniowego. Hobbit wydaje się odpowiedzią na egzystencjalne pytania o źródła dobra i zła, które rodzą się w nas i ukrywają głęboko w naszym wnętrzu. Nie od dziś wiemy, że najlepszym sposobem na ukazanie prawdy jest stworzenie wyimaginowanego świata, kontrowersyjnego, zniekształconego – właśnie po to, by spojrzeć na rzeczywistość z nieco innej perspektywy. Przesłanie wypływające z oświeceniowych bajek zostaje zawarte również na kartach współczesnej literatury.
Tolkien potrafi niesamowicie
pobudzić wyobraźnię. Chociaż książka jest dość krótka, to zawiera mnóstwo
szczegółów na temat świata przedstawionego i pojawiających się ras. Kiedy
narrator wspomina wydarzenia rozgrywające się setki lat temu, czuć, że mogłyby
powstać tysiące powieści o Śródziemiu, a i tak nie wyczerpałyby chociaż w
minimalnym stopniu jego potencjału.
To prawda. Wyobraźnia nawet przeciętnego czytelnika, w sposób szczególny niezagłębiającego się w literaturę, działa podczas lektury Hobbita na wysokich obrotach. Wszystko, co wykreował autor, znajduje miejsce w myślach i marzeniach czytelnika, mimo że często nie zdaje on sobie z tego sprawy. Dlaczego jest tak, że po obejrzeniu horroru boimy się zajrzeć do ciemnego pokoju, a przebywanie w samotności uniemożliwia nam błogi sen? I filmy, i książki działają na nas pobudzająco, sprawiając, że choć na moment zaglądamy do świata bohaterów i zapominamy o bożym świecie. Czy to dobrze, czy źle – niech każdy oceni już subiektywnie.
To prawda. Wyobraźnia nawet przeciętnego czytelnika, w sposób szczególny niezagłębiającego się w literaturę, działa podczas lektury Hobbita na wysokich obrotach. Wszystko, co wykreował autor, znajduje miejsce w myślach i marzeniach czytelnika, mimo że często nie zdaje on sobie z tego sprawy. Dlaczego jest tak, że po obejrzeniu horroru boimy się zajrzeć do ciemnego pokoju, a przebywanie w samotności uniemożliwia nam błogi sen? I filmy, i książki działają na nas pobudzająco, sprawiając, że choć na moment zaglądamy do świata bohaterów i zapominamy o bożym świecie. Czy to dobrze, czy źle – niech każdy oceni już subiektywnie.
Nie ma co ukrywać, że Hobbit, choć mądry i przepełniony
prawdziwie ważnymi wartościami (a może właśnie dlatego), jest książką
skierowaną do młodszych czytelników. To w końcu lekka lektura przygodowa,
pozbawiona większych dramatów i bardzo przyjemna w odbiorze. Tolkien jednak ani
przez chwilę nie obraża inteligencji czytelnika. Nie ma tu jakiejkolwiek
infantylnej dydaktyki; piękne morały wynikają z kolejnych przygód i są podane
bez zbędnej dziecinady.
Hobbit jest lekturą niesamowicie przyjemną, lekką i niewymagającą. Tolkien pokazał nam inną rzeczywistość, tę literacką, chcąc za jej pomocą przekazać nam pewną naukę, ale podczas lektury powieści czytelnik ma się dobrze bawić. Zwykle tak jest, że przyjemne łączy się z pożytecznym. Czytamy więc Hobbita, uśmiechamy się i łakniemy tej fantazji ukrytej w jego magicznym świecie, a jednocześnie zastanawiamy się, jaki sens właściwie ma ten zabieg, co powinniśmy z tej lektury wynieść, co zrozumieć.
Scena z Pustkowia Smauga |
Hobbit jest lekturą niesamowicie przyjemną, lekką i niewymagającą. Tolkien pokazał nam inną rzeczywistość, tę literacką, chcąc za jej pomocą przekazać nam pewną naukę, ale podczas lektury powieści czytelnik ma się dobrze bawić. Zwykle tak jest, że przyjemne łączy się z pożytecznym. Czytamy więc Hobbita, uśmiechamy się i łakniemy tej fantazji ukrytej w jego magicznym świecie, a jednocześnie zastanawiamy się, jaki sens właściwie ma ten zabieg, co powinniśmy z tej lektury wynieść, co zrozumieć.
Ostatnia rzecz – język. Narrator przyjmuje
tu rolę wszechwiedzącego gawędziarza. Urzekł mnie Tolkien tym zabiegiem już od
pierwszych liter. Styl autora jest ciepły i ciekawy. Czytając książkę,
odnosiłam wrażenie, że siedzę na kolanach dziadka opowiadającego historię na
dobranoc. Nawet rodzaj czcionki w polskim wydaniu wprowadza trochę magii.
Postawienie się autora na miejscu gawędziarza jest świetnym zabiegiem. I rzeczywiście podczas czytania Hobbita można powrócić do dziecięcych lat, gdy opowiadano nam wymyślone bajki tylko po to, by nas zainteresować i pokazać nam inny świat. Ta beztroska dziecinność udziela nam się również wtedy, gdy w rękach trzymamy książki Tolkiena. Nie tylko Hobbita – bo przecież twórczość pisarza można już spokojnie zakwalifikować do klasyki literatury, i nikt z tym polemizować nie będzie.
Cieszę się z tak wielkiej obecnie popularności Hobbita. To mądra, pouczająca i niezmiernie ciekawa książka, której umieszczenie na liście lektur stanowi świetny pomysł. To powieść, która porusza wyobraźnię i przenosi nas tam, gdzie nigdy byśmy nie zawędrowali. Po takim wprowadzeniu zyskałam ogromną ochotę na Władcę Pierścieni, a w międzyczasie oczywiście na filmy Petera Jacksona!
Muszę przyznać, że tym razem, przy drugim podejściu, już się nie męczyłam, ale bawiłam, zagłębiałam się w ten fantastyczny świat i przeżywałam niezwykłe przygody wraz z Bilbem, jego przyjaciółmi i wrogami. Zdecydowanie uważam, że do Hobbita trzeba nieco dorosnąć. Mimo że nie jest to książka wymagająca nie wiadomo jakich nakładów sił, to nie należy do gatunku bajek i baśni. Tę różnicę trzeba dostrzec. Ja miałam pewne odniesienie z racji tego, że czytałam (może odpowiedniejszym słowem byłoby: próbowałam czytać) tę powieść dawno, kiedy na świat patrzyłam jeszcze z perspektywy dziecka. Teraz, gdy w ręce trzymam dowód i mogę poszczycić się pełnoletnością, Hobbita pokochałam i jawnie się z tego powodu cieszę, bo nie sądziłam, że kiedykolwiek do niego powrócę.
Postawienie się autora na miejscu gawędziarza jest świetnym zabiegiem. I rzeczywiście podczas czytania Hobbita można powrócić do dziecięcych lat, gdy opowiadano nam wymyślone bajki tylko po to, by nas zainteresować i pokazać nam inny świat. Ta beztroska dziecinność udziela nam się również wtedy, gdy w rękach trzymamy książki Tolkiena. Nie tylko Hobbita – bo przecież twórczość pisarza można już spokojnie zakwalifikować do klasyki literatury, i nikt z tym polemizować nie będzie.
Cieszę się z tak wielkiej obecnie popularności Hobbita. To mądra, pouczająca i niezmiernie ciekawa książka, której umieszczenie na liście lektur stanowi świetny pomysł. To powieść, która porusza wyobraźnię i przenosi nas tam, gdzie nigdy byśmy nie zawędrowali. Po takim wprowadzeniu zyskałam ogromną ochotę na Władcę Pierścieni, a w międzyczasie oczywiście na filmy Petera Jacksona!
Muszę przyznać, że tym razem, przy drugim podejściu, już się nie męczyłam, ale bawiłam, zagłębiałam się w ten fantastyczny świat i przeżywałam niezwykłe przygody wraz z Bilbem, jego przyjaciółmi i wrogami. Zdecydowanie uważam, że do Hobbita trzeba nieco dorosnąć. Mimo że nie jest to książka wymagająca nie wiadomo jakich nakładów sił, to nie należy do gatunku bajek i baśni. Tę różnicę trzeba dostrzec. Ja miałam pewne odniesienie z racji tego, że czytałam (może odpowiedniejszym słowem byłoby: próbowałam czytać) tę powieść dawno, kiedy na świat patrzyłam jeszcze z perspektywy dziecka. Teraz, gdy w ręce trzymam dowód i mogę poszczycić się pełnoletnością, Hobbita pokochałam i jawnie się z tego powodu cieszę, bo nie sądziłam, że kiedykolwiek do niego powrócę.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.