źródło |
No dobrze, mniejsza o to. Z tej okazji. zaczęłam się zastanawiać, jak to u nas z tymi nauczycielami bywa...
Jaki powinien być nauczyciel?
Moim zdaniem przede wszystkim inspirujący. Powinien być autorytetem. I to, jeśli mierzyć moją nieco chorą skalą wartości, jest nawet ważniejsze, niż samo nauczanie – dla którego przecież zawód ten został powołany do życia. Belfer powinien mieć pasję, przekazywać pozytywną energię, wspierać, uczyć nie tylko przedmiotu, ale też takich rzeczy, jak tolerancja, kultura osobista, te sprawy (tutaj wchodzimy na grząski grunt pod nazwą czy to rodzic powinien dziecko wychowywać, czy belfer? Więc, cóż, na razie ustalmy, że oboje). Powinien mieć pokłady cierpliwości, wiedzieć, że do każdego dzieciaka trzeba podchodzić inaczej, nie traktować z góry, stawiać poprzeczkę i inspirować do jej przeskoczenia. I w sumie można tu wpisać całą kilometrową listę wymagań uczniów w stosunku do nauczycieli, ale po co? Po tych dziewięciu latach edukacji zwątpienie mnie bierze, czy aby na pewno na to wszystko zasługujemy.
Jaki widzicie, jest to ciężki zawód, a wymagania (moje? uczniów?) trudne do spełnienia. Nauczyciele to przecież tylko ludzie. I wielu podchodzi do pracy z filozofią zawód jak każdy inny, więc można sobie odpuścić marzenia o Stowarzyszeniu Umarłych Poetów w każdej szkole.
Każdy młody człowiek do rozwoju potrzebuje inspiracji. I kogoś, kto go zainspiruje. Kto powie, że warto, że to wszystko ma sens; kto potwierdzi, że jesteś uzdolniony! Autorytetu. Do tej roli dobrze, idealnie wręcz nadaje się nauczyciel.
Ciągle mówi się, że w polskich szkołach wszystko toczy się po linii najmniejszego oporu. Że belfrzy odklepują tylko beznamiętnie swoje godziny, nieumiejętnie nas nauczając, i wynoszą się do domu, żeby tam, przeklinając dzień, w którym postanowili wybrać się na pedagogikę, sprawdzić nasze beznadziejne kartkówki. Że im nie zależy. Że przychodzą tylko zarobić na chleb i jakąś szynkę do niego.
Otóż nie jest tak źle. A przynajmniej patrząc moimi oczami. Ale ja w szkolnym życiu funkcjonuję raczej specyficznie, jeśli by mnie porównać z rówieśnikami. Obecne gimnazjum jest dla mnie drugą szkołą, w której się uczę. Poprzednia była zespołem szkół, więc pochodziłam tam całą podstawówkę i trochę gimnazjum, teraz jestem tutaj. I zarówno tam, jak i w mojej obecnej szkole pojawiły się takie nauczycielskie egzemplarze, które warto było poznać.
Wciąż trwam w postanowieniu sprzed lat, że jeżeli kiedykolwiek napiszę książkę, to dedykuję ją swojej polonistce z podstawówki. Bo to fajna kobieta była. Umiała ciekawie poprowadzić lekcję, panowała nad klasą i miała taki autorytet, że naprawdę chciało się być dobrym z tego polskiego. Dla mnie była i wciąż jest autorytetem. Historyk był właściwie jej przeciwieństwem, ale za to jakże sympatycznym! I któregoś razu wypłynęło, że napisał kilka książek! Chyba niezła inspiracja, prawda? A mój obecny nauczyciel? To dopiero gość. Biega w maratonach, pisze sztuki teatralne, jest bardzo aktywny i obyty w kulturze, ma ciekawy światopogląd, do wszystkiego podchodzi na luzie i już któryś raz zachęca mnie do startowania w różnych konkursach literackich – które sam dla mnie wyszukuje.
Wiem, że w większości szkół panuje przekonanie, że dobry nauczyciel to nieobecny nauczyciel. Często jesteśmy złośliwi i niekulturalni wobec ludzi, którzy starają się wbić nam coś do głowy, jeśli nie otwarcie na lekcji, to obmawiając ich za plecami. Jak przy tym możemy wymagać od nich wiele, kiedy sami nie dajemy prawie nic?
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.