NAJNOWSZE

czwartek, 24 września 2015

Kącik poetycki – o ludziach aniołach

źródło
Szeptem modlę się do słonecznego nieba o zwykły chleb uśmiechu (parafrazuję odrobinkę). Lubię dni takie jak ten, gdy słońce wstaje, jeszcze zanim otworzę oczy, gdy wplata mi we włosy swoje złote palce, gdy muska moje serce, wlewając w nie złotym lejkiem promienistą nadzieję. W dni takie jak ten cała ziemia jest poematem o słońcu, które otula złocistym blaskiem twój uśmiech i moje problemy, a może mój uśmiech i twoje problemy, problemy i uśmiechy, łzy i szczęście. Słońce na bezchmurnym niebie i słońce, które mogę dziś tobie prawdopodobnie ofiarować. 




nie wiem czyś czarny czy biały
nie wiem czy głowę Twą ozdabia
lśniąca niczym złoto aureola

nie wiem nawet czy ze złych snów
budzi mnie trzepot skrzydeł czy rzęs
serce jednak wybija kroków Twych melodię
czuję gdy czasem chwytasz za rękę
bym nie zawadziła o leżący na rozgrzanym
asfalcie kamień


czuję Twój ciepły szept
gdy radzisz jak powinnam żyć
czuję jak pieścisz mą duszę
gdy tocząca się łza rozbija
ją na miliony mikrocząstek


i lubię gdy czasem spoglądasz
na mnie oczyma nieznanego niemowlęcia
bo tylko w niewinnym spojrzeniu
zdolny jesteś nakreślić me serce

ANIELE

Czy życie bez słońca jest możliwe? Teraz już pewnie tak, ale co to by było za życie? Jakieś takie sztuczne, jałowe. Siedzę w zatłoczonym tramwaju, spoglądam w okno, zaczynam się uśmiechać i nagle nachodzi mnie niepokojąca myśl: "co ja robię, pomyślą, że jestem nienormalna, uśmiecham się sama do siebie, a przecież nie jestem zakochana ani nie spotkało mnie wielkie szczęście". Uśmiecham się dziś, bo słońce. Bo drzewo. Bo kościół. Bo zamek. Bo zielony liść. Bo przystojny mężczyzna. Bo ładna witryna. Bo. Potem znów się krzywię, wpadając w schemat świata, w schemat ludzi wciąż wykrzywiających w grymasie twarz. Gdy znów siedzę w tramwaju, moje kąciki ust samodzielnie lekko się unoszą, nadając sobie kształt na wzór uśmiechu. Czemu? Bo do zatłoczonego pojazdu weszła pani z dziecięcym wózkiem i zajęła w nim, według większości i pewnie według mnie też, zbyt dużo miejsca. Po chwili opuszcza mnie jednak uczucie zafrasowania i złości i pozwalam kącikom ust malować najpiękniejszy obraz na mojej twarzy. 

W zajmującym zbyt dużo miejsca wózku siedzi mały człowiek o rumianej twarzyczce, prześlicznych niebieskich oczętach, niesfornych blond lokach i ma coś jeszcze, coś, co zdecydowanie wyróżnia go z tłumu – uśmiecha się. Ja też się uśmiecham, więc on uśmiecha się jeszcze bardziej, słychać już gdzieś delikatnie między odgłosem telefonu, rozmową studentów, narzekaniem starszej pani, głos jego dźwięczącego uśmiechem serca. Jawi się mały blond chłopiec jako anioł ubrany w granatowy kaftanik, anioł przypięty beżowymi szelkami do naszej rzeczywistości, porwany na chwilę niebu. Na dłuższą chwilę, mam nadzieję. Jutro pewnie spadnie z pokrytego czarnymi chmurami nieba deszcz, pewnie ubiorę od niechcenia bluzę i stare sprane dżinsy, pewnie o porannej godzinie zadzwoni telefon zwiastujący złą nowinę, pewnie zagubię się w tym szaleńczym biegu ku lepszemu życiu, które nigdy nie nadejdzie. Wtedy we śnie albo pośród bezsennej nocy wróci do mnie uśmiech blond aniołka. A może popołudniową porą w dusznym, ciasnym autobusie, gdy sama będę zajmować o kilka miejsc więcej, bo ciężko posadzić na jednym fotelu sfrustrowaną twarz, podkrążone oczy, sklejone od deszczu włosy, może wtedy właśnie spotkam starszą panią z krótszą lewą nogą albo dojrzałego mężczyznę w zielonym szaliku, może właśnie oni uprzejmie poproszą moje podkrążone oczy, by ustąpiły im miejsca albo po prostu wyproszą je z autobusu, posyłając ku mnie szczery uśmiech, rozświetlą choć na sekundę moje serce. 

Uśmiech to rzecz łatwa i najtrudniejsza zarazem. Czasami możemy uśmiechać się ot tak, do świata, afirmować ze wszystkich sił, czasem uformowanie twarzy w uśmiech kosztuje zbyt wiele, zbyt wiele bólu ma się w sobie, by być zdolnym posłać komuś słońce, ale wtedy najbardziej potrzebujemy ludzi aniołów, którzy spojrzą w nasze załzawione codziennością oczęta i prześlą cząstkę siebie. Ta cząstka powróci w trakcie bezsennej nocy, skradzione uśmiechy zawsze powracają w najmniej oczekiwanych momentach. Dlatego wybieram się czasem do cukierni po drożdżówki albo po trzy kilogramy słońca, bo wiem, że sprzedawczyni-anielica zawsze zapakowuje sprawunki w paczuszkę zawiązaną uśmiechem. Bawmy się czasem w anioły, proszę, to zabawa dla każdego, nie tylko dla dzieci, choć one najlepiej znają reguły; bawmy się, gdy tylko nas na to stać, bo nigdy nie wiadomo, kto dziś jest nieszczęśliwy i potrzebuje, by jakieś słońce, choćby z innej planety, rozświetliło planszę jego życia. Mnie dziś stać, dlatego osłodzę ci kawę uśmiechem zamiast cukrem, podam na stół spaghetti z uśmiechem zamiast bazylią, zmienię kanał w telewizorze uśmiechem, a nie pilotem, uplotę córce warkocze uśmiechem, a nie sprawnymi dłońmi, i wepnę w nie uśmiech, a nie różową wstążkę. Dziś potrafię, dziś mnie stać. Dlatego ślij do mnie uśmiech, świecie, proszę, każdego dnia, gdy mój już pęknięty na pół leży schowany w szufladzie pod stertą zimowych swetrów. Ślij, proszę, dopóki nie zrozumiem, że dziś moja kolej na granie głównej roli w poemacie o słońcu.

Share:

Prześlij komentarz

Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

 
Wróć na górę
Copyright © 2014 Essentia. Design: OtwórzBlo.ga | Distributed By Gooyaabi Templates