źródło |
Rozmowa z Łukaszem Wierzbickim.
Kim pan jest? Jakby pan określił swój zawód?
– Gdy w formularzu obok imienia i nazwiska jest rubryka zawód, to od jakiegoś czasu wpisuję już pisarz. Nie przepadam za słowem literat, które nie do końca oddaje charakter mojej pracy. Tak naprawdę pisarz też nie do końca oddaje to, co robię. Kiedyś mój przyjaciel śmiał się, że jestem jedynym człowiekiem, którego zna, który wymyślił sobie zawód i wykonuje go z powodzeniem. Pogotowie Kazikowe to połączenie tworzenia książek, opowiadania o nich, spotykania się z czytelnikami, prowadzenia warsztatów. To jest właśnie nieoficjalnie mój zawód, który stworzyłem.
A co z podróżowaniem? Nie czuje się pan podróżnikiem?
– Gdy jadę gdzieś w świat – w tym momencie jestem podróżnikiem, ale nie na co dzień. Podróże to tak naprawdę moje wakacje, moja pasja. To bardziej wycieczki niż wyprawy i nie śmiem się porównywać do tych, których uważam za wielkich podróżników, jak chociażby bohaterowie moich książek.
Czy zawsze chciał być pan pisarzem, pracować z dziećmi, czy był jakiś inny zawód, którego chciał pan spróbować?
– W dzieciństwie chciałem być pisarzem, mało tego, ja byłem pisarzem. Moje pierwsze książki powstawały jeszcze w szkole podstawowej. To były zeszyty w kratkę wypełnione przeze mnie jakimiś historiami, rysunkami. Nadawałem tytuły, rysowałem okładki, numerowałem strony – sam dopilnowywałem całego procesu wydawniczego. Później zapomniałem o tej pasji. Studia na Akademii Ekonomicznej, pierwsza praca – to sprawiło, że poszedłem w zupełnie innym kierunku i zabrnąłem w ślepą uliczkę. Pracowałem w banku, ale nie odnajdywałem się w tym. Po prostu zapomniałem o pasji z dzieciństwa, zapomniałem, że jestem pisarzem. Kilka śmiałych decyzji, kilka osób, które spotkałem, pomogły mi odnaleźć się na powrót. Poczułem, że muszę opowiedzieć dzieciom o Kazimierzu Nowaku i jego podróży przez Afrykę. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że to jest początek wielkiej przygody związanej z pisaniem książek.
Czyli można powiedzieć, że postać Kazimierza Nowaka była niejako inspiracją…
– On mi pomógł wejść w świat literatury jakby tylnymi drzwiami. Pierwszą moją książką była książka, w której zebrałem jego artykuły. To był taki pierwszy krok, a później już samodzielnie spisałem jego przygody w formie krótkich opowiadań dla dzieci.
Większość pana książek powstała w oparciu o prawdziwe historie. Jednak następna ma być inna. Dlaczego?
– Po czterech powieściach podróżniczych czułem, że wystarczy, że nie chcę pisać kolejnej książki w oparciu o tę samą narrację, jaką jest podróż. Poza tym wydawało mi się, że ostatnią pozycją Machiną przez Chiny wyczerpałem, być może na razie, temat podróży, że przekazałem tymi książkami wszystko, co chciałem przekazać o tym, po co podróżować, jak podróżować. Jednocześnie fascynował mnie zupełnie inny obszar – polskie mity i to jak pełna tajemnic i niedopowiedzeń jest nasza mitologia. Będzie to zupełnie inna opowieść niż te poprzednie.
Czy to będzie książka dla dzieci, czy raczej wersja dla dorosłych czytelników?
– To będzie książka uniwersalna. Snuję opowieść tak, że i dziecko, i dorosły wysłuchają tej historii, mam taką nadzieję, z zainteresowaniem. Opieram się na wiedzy o tym, jak mogły wyglądać słowiańskie mity i chcę opowiedzieć je tak, żeby żaden czytelnik nie nudził się, czytając tę książkę.
Czy czuł pan kiedyś zniechęcenie do tego czym się pan zajmuje?
– Staram się na tyle urozmaicać swoją pracę, bym nie czuł znużenia, a jeśli mimo wszystko się pojawia, robię coś, by odświeżyć swoje zajęcie. Tak jak teraz – nie sięgam po następnego podróżnika i nie opisuję jego przygód. Zmieniam temat zainteresowań, by stawiać przed sobą nowe wyzwania, by praca była dla mnie czymś nowym, świeżym, interesującym, twórczym. W każdym zawodzie możemy zmieniać swoje nawyki, przyzwyczajenia po to, żeby nie popaść w rutynę. Wiem o tym, bo pracowałem w banku i mimo że bankowcy są ograniczeni mnóstwem procedur i wydają się ludźmi bardzo poważnymi, również i tam można było wprowadzić trochę urozmaicenia, by każdy dzień nie był podobny do drugiego. Na pewno zdarzały się chwile, kiedy byłem odrobinę zniechęcony - to był ten moment, kiedy szukałem wydawcy mojej pierwszej książki. Zacząłem wtedy wątpić. Jednak po pewnym czasie znalazł się wydawca i to taki, który z zapałem i entuzjazmem podchwycił mój pomysł i książka się ukazała. Nawet jeżeli czujemy zniechęcenie, zmęczenie, to właśnie wtedy otworzą się przed nami drzwi, spotkamy kogoś, kto nam pomoże, kto podsunie nowy pomysł, zainspiruje nas.
Czym jest dla pana książka sama w sobie? Jakie uczucia wyzwala czytanie i pisanie książek?
To są zupełnie różne emocje. Książka ma dla mnie wiele form i spełnia wiele zadań. Niektóre książki czytam dla przyjemności, inne czytam po kilka razy, jeszcze inne tylko "przerzucam", szukając informacji, która jest mi potrzebna. Czerpię z nich wiedzę, ale nie inspiruję się, jeśli chodzi o język i sposób opowiadania historii. Samej formy szukam w sobie. Książki są wszechobecne w moim życiu. Zawsze wożę z sobą jedną w plecaku po to, by móc poczytać, gdy stoję w korku czy jestem w poczekalni. Książka towarzyszy mi wieczorem do ostatniej chwili, aż zmęczenie każe mi spać. Na pewno nie byłbym pisarzem, gdyby nie moja miłość do czytania.
Co według pana jest przyczyną tego, że młodzi ludzie tak mało czytają?
Na pewno wielka konkurencja w postaci telewizji, komputerów, kina i innych atrakcji. Także brak przykładu z góry, bo zachęcanie do czytania to wspólna praca: najpierw rodziców, później nauczycieli, bibliotekarzy, księgarzy, autorów książek. Ich zadaniem jest dostarczanie takich pozycji, które będą trafiały do wrażliwości współczesnej młodzieży. Dziecko trzeba obserwować, poznać je, wiedzieć jakiego rodzaju historia może je zainteresować. Książka kupiona za kilka złotych w supermarkecie, bo akurat leżała przy kasie, może nie być tą książką, która wypełni swoje zadanie.
W takim razie może takie spotkania z autorem i książką to jakaś recepta na zachęcenie dzieci do sięgania po lektury?
Oczywiście, że tak, dlatego właśnie traktuję je tak poważnie i są dla mnie nie mniej ważne niż tworzenie książek. Moment, w którym spotykam się z dziećmi i przekonuję je do moich historii, zarażam je moją pasją, to czas, kiedy jednocześnie sam się uczę. Zadaję mnóstwo pytań i słyszę wiele odpowiedzi, które są dla mnie bardzo ważne. Nie każdy autor książek lubi spotykać się z czytelnikami, nie każdy czuje tę potrzebę. Dla mnie te chwile są nagrodą za moją ciężką pracę twórcy i dają mi siłę do dalszej pracy. Jeżeli widzę, że te historie spotykają się z zainteresowaniem, budzą emocje, to wiem, że było warto i że muszę pracować dalej, bo mam jeszcze wiele do przekazania.
Rozmawiała Marta Jakubowska
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.