NAJNOWSZE

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Zapraszam do piekła...

Źródło
Opowiem Wam pewną historię, dzięki której dowiecie się, dlaczego lubię książki Dana Browna z Robertem Langdonem w roli głównej.

Kilka lat temu wyjechałem do Włoch na wakacje. Byłem młodym szczylem, rodzice postanowili, że wyślą mnie na kolonię. Padło na Włochy, bo kultura, bo starożytność, bo trzeba coś w życiu zwiedzić. Wtedy byłem pasjonatem historii, lekko zagubionym i nieśmiałym, więc taka wyprawa stanowiła wówczas przygodę życia. Mieszkaliśmy w ośrodku wczasowym nad Morzem Adriatyckim, pięćdziesiąt metrów od plaży; słońce, piasek, ciepła woda. 


Mieliśmy zorganizowane dwie wycieczki.

Pierwszą do Rzymu. 

Pobudka o trzeciej nad ranem, spakowanie niezbędnych rzeczy, odpowiedniego stroju do Watykanu, kanapek,  i heja do autobusu. Podróż trwała cztery godziny, zawitaliśmy do Wiecznego Miasta wczesnym rankiem, lekko zaspani i zmęczeni. Pierwsze odczucia? To miasto ma duszę, ono żyje. Gwar ludzkich głosów, furkotu skuterów, spaliny samochodów. Drugie odczucie? Niesamowicie upalnie; była siódma rano, a termometry wskazywały trzydzieści dwa stopnie w skali Celsjusza. 

Nasza trasa wyglądała mniej więcej tak: Zamek Świętego Anioła --> Watykan --> Plac Navona --> Fontanna di Trevi --> Schody Hiszpańskie --> Panteon --> Forum Romanum --> Koloseum. Nie wspomnę o mnóstwie kościołów, rzeźb, kamienic, obelisków, które widzieliśmy tamtego dnia, a których nazw nie pamiętam. Nie będę opisywał wszystkich zabytków, moich odczuć, czy też spostrzeżeń – to trzeba zobaczyć. Powiem tylko, że Bazylikę Świętego Piotra należy odwiedzić, to zupełnie inna budowla na żywo od tej, którą widzimy w telewizji czy filmach. 

Po ośmiu dniach wróciłem do domu i wpadłem w niewesoły sentymentalizm. Przecież ja tego drugi raz nie obejrzę, zostaną tylko wspomnienia, zdjęcia. Nie zjem już tamtejszych owoców, nie zasmakuję prawdziwych włoskich lodów. I po kilku tygodniach zobaczyłem książkę Dana Browna Anioły i demony. Kupiłem bez wahania, przeczytałem w dwa dni. W tym miejscu, gdybym mógł, podziękowałbym autorowi osobiście za to, że przywrócił moje wspomnienia, przypomniał zapomniane, odświeżył zakurzone. Opisał zabytki jako żywe twory, uświadomił mi, że widziałem pamięć czasów minionych; przecież te dzieła tworzyli Michał Anioł czy Bernini! To dlatego czytam książki Browna z wypiekami na twarzy i nie mogę się doczekać, co będzie na następnej kartce. Może i nie jestem obiektywny, ale czemu miałbym taki być?

Wczoraj skończyłem Inferno.

Robert Langdon, przystojny, elegancki mężczyzna w odprasowanym i ewidentnie drogim, szytym na miarę garniturze, do tego wypowiadający się z niezwykłą błyskotliwością i pasją, z zegarkiem z postacią Myszki Miki na ręce, tym razem budzi się we florenckim szpitalu, z dwudniową amnezją i raną postrzałową z tyłu głowy. Za towarzyszkę ma tajemniczą lekarkę, Sienne Brook, i tym razem to on jest zwierzyną, to on musi uciekać, zdecydować, kto jest sprzymierzeńcem, a kto śmiertelnym wrogiem.

Tym razem Brown zostawia w spokoju Watykan, Kościół i prowadzi nas do, hmm... miejsca totalnie skrajnego, do samego piekła, skąd pochodził Dante Alighieri, autor Boskiej Komedii. Chyba każdy z nas zna to wyjątkowe dzieło, a jego pierwsza część Inferno, czyli Piekło, najbardziej straszna i przerażająca, pokazuje drogę Autora przez dziewięć kręgów piekielnych, w których pokutują grzesznicy za wszystkie swoje grzechy. Ich męki i cierpienia zostały tak ukazane, by przestrzec czytelników przed popełnieniem tych samych czynów; inaczej skończą identycznie jak oni. I właśnie wokół tego monumentalnego dzieła toczy się akcja najnowszej książki Browna. Langdon kluczy między jedną wskazówką a drugą, biega po Florencji i Wenecji, od jednego zabytku do drugiego.

Brown ma specyficzny styl pisarski, nie daje odetchnąć czytelnikowi ani na chwilę; akcja goni akcję, wszystko jest dopracowane w najmniejszym szczególe. Jest coś wyjątkowego w jego lekturach, a mianowicie największe zwroty akcji nie są spektakularnymi operacjami głównego bohatera, który przy okazji zdemoluje pół miasta i wybije tuzin swoich przeciwników. Nie. Zwroty akcji to wykłady Roberta. On nas uczy i uświadamia, gdzie popełniliśmy błąd w rozumowaniu, pokazuje, jak należało spojrzeć. Opisuje budynek, rzeźbę, obraz w sposób przystępny dla zwykłego, nieinteresującego się sztuką czytelnika. Jego powieści są nazywane książkami lotniskowymi lub lekturą podróżną, co znaczy, że najlepiej się je czyta w pociągu czy samolocie. Ale czy to źle? Brown nigdy nie aspirował do miana pisarza wybitnego, którego będą wielbić miliony. W poprzednich częściach mieliśmy mało ważne problemy naukowego świata, zawarte w mistycznych organizacjach, książkach; Brown stawiał kontrowersyjne tezy, popierał je często wyimaginowanymi hipotezami. Teraz jest inaczej. W fabułę wplątał dylemat niezwykle ważny dla każdego z nas. Tym razem świat stoi w obliczu niezmiernie groźnego niebezpieczeństwa, które jest tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. 

Byłem we Florencji. Byłem w Wenecji. Widziałem maskę Dantego, widziałem Mapę piekieł Botticellego, dzwonnice Giotta, Pałac Vecchio, Pałac Medyceuszy, Bazylikę Świętego Marka, Plac Świętego Marka, Pałac Dożów, Most Westchnień. Po tylu latach, gdy sięgnąłem po Inferno, zapomniane wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Mam obraz tego, co się dzieje w książce, widzę, jak Langdon wkrada się do Palazzo Vecchio,  ogląda maskę Dantego, a następnie ją... okej, bez spoilerów. Znów przeżywam to samo, wracam do ukrytych wspomnień, które zostaną u mnie na zawsze, i ponownie chciałbym podziękować autorowi za możliwość kolejnej wędrówki po Włoszech,  już myślałem, że do nich nie powrócę.

Język autora nadal jest gładki i lekki, przystępny dla każdego. Nie mamy tu naukowych określeń ani specjalistycznych nazewnictw. Wszystko jest tak skonstruowane, by każdy mógł tę książkę przeczytać i ją zrozumieć. Owszem, nie brakuje jej wad, jest schematyczna, co moim zdaniem stanowi największą bolączkę autora. Znów mamy Langdona uwikłanego w tajemniczy spisek, realne zagrożenie też istnieje, piękną kobietę u boku profesora także znajdziemy, psychopatycznego miliardera z przerażającą wizją przyszłego świata również uświadczymy. Jednak mi to nie przeszkadza, książka pochłania, jest napisana takim stylem, że każdy powinien dać się wciągnąć w magiczny świat Roberta. 

A zakończenie? Moim zdaniem najlepsze z wszystkich książek, i nie chodzi tu o rozwiązanie fabuły i akcji, finałowy rozrachunek, kto jest tak naprawdę dobry, a kto zły.
Urok tej książki polega na tym, że gdy ją już skończymy, zamkniemy, to posiedzimy/poleżymy przez kilka chwil w tej samej pozycji, zastanawiając się nad zagrożeniami dzisiejszego świata i czy owo niebezpieczeństwo opisane przez Browna nie jest jak najbardziej realne? Mentalnie przez te 591 stron jesteśmy przygotowywani na sformułowanie odpowiedzi na to pytanie, jednakże...

Naszej cywilizacji grozi zagłada, i to rychła, o ile nie dojdzie do drastycznych zmian... Obliczeń nie da się podważyć.

Share:

2 komentarze :

  1. zaintrygowało mnie to... chyba sama się przekonam co i jak ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ mnie przekonałeś. I do Włoch, i do Inferna. Będę o nim pamiętać podczas najbliższej wycieczki do biblioteki. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń

Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

 
Wróć na górę
Copyright © 2014 Essentia. Design: OtwórzBlo.ga | Distributed By Gooyaabi Templates