Źródło |
Kilka lat temu wyjechałem do Włoch na wakacje. Byłem młodym
szczylem, rodzice postanowili, że wyślą mnie na kolonię. Padło na Włochy, bo
kultura, bo starożytność, bo trzeba coś w życiu zwiedzić. Wtedy byłem
pasjonatem historii, lekko zagubionym i nieśmiałym, więc taka wyprawa stanowiła
wówczas przygodę życia. Mieszkaliśmy w ośrodku wczasowym nad Morzem Adriatyckim,
pięćdziesiąt metrów od plaży; słońce, piasek, ciepła woda.
Pierwszą do Rzymu.
Pobudka o trzeciej nad ranem, spakowanie niezbędnych rzeczy,
odpowiedniego stroju do Watykanu, kanapek, i heja do autobusu. Podróż trwała cztery godziny, zawitaliśmy do Wiecznego Miasta wczesnym rankiem, lekko zaspani
i zmęczeni. Pierwsze odczucia? To miasto ma duszę, ono żyje. Gwar ludzkich
głosów, furkotu skuterów, spaliny samochodów. Drugie odczucie? Niesamowicie
upalnie; była siódma rano, a termometry wskazywały trzydzieści dwa stopnie w
skali Celsjusza.
Nasza trasa wyglądała
mniej więcej tak: Zamek Świętego Anioła --> Watykan --> Plac
Navona --> Fontanna di Trevi -->
Schody Hiszpańskie --> Panteon --> Forum Romanum --> Koloseum. Nie
wspomnę o mnóstwie kościołów, rzeźb, kamienic, obelisków, które widzieliśmy
tamtego dnia, a których nazw nie pamiętam. Nie będę opisywał wszystkich zabytków, moich odczuć, czy też spostrzeżeń
– to trzeba zobaczyć. Powiem tylko, że Bazylikę Świętego Piotra należy
odwiedzić, to zupełnie inna budowla na żywo od tej, którą widzimy w telewizji
czy filmach.
Po ośmiu dniach wróciłem do domu i wpadłem w niewesoły
sentymentalizm. Przecież ja tego drugi raz nie obejrzę, zostaną tylko wspomnienia,
zdjęcia. Nie zjem już tamtejszych owoców, nie zasmakuję prawdziwych włoskich
lodów. I po kilku tygodniach zobaczyłem książkę Dana Browna Anioły i demony.
Kupiłem bez wahania, przeczytałem w dwa dni. W tym miejscu, gdybym mógł,
podziękowałbym autorowi osobiście za to, że przywrócił moje wspomnienia,
przypomniał zapomniane, odświeżył zakurzone. Opisał zabytki jako żywe twory,
uświadomił mi, że widziałem pamięć czasów minionych; przecież te dzieła
tworzyli Michał Anioł czy Bernini! To dlatego czytam książki Browna z wypiekami
na twarzy i nie mogę się doczekać, co będzie na następnej kartce. Może i nie
jestem obiektywny, ale czemu miałbym taki być?
Wczoraj skończyłem Inferno.
Robert Langdon, przystojny, elegancki mężczyzna w
odprasowanym i ewidentnie drogim, szytym na miarę garniturze, do tego
wypowiadający się z niezwykłą błyskotliwością i pasją, z zegarkiem z postacią
Myszki Miki na ręce, tym razem budzi się we florenckim szpitalu, z dwudniową
amnezją i raną postrzałową z tyłu głowy. Za towarzyszkę ma tajemniczą lekarkę,
Sienne Brook, i tym razem to on jest zwierzyną, to on musi uciekać, zdecydować,
kto jest sprzymierzeńcem, a kto śmiertelnym wrogiem.
Tym razem Brown zostawia w spokoju Watykan, Kościół i
prowadzi nas do, hmm... miejsca totalnie skrajnego, do samego piekła, skąd
pochodził Dante Alighieri, autor Boskiej Komedii. Chyba każdy z nas zna to
wyjątkowe dzieło, a jego pierwsza część Inferno, czyli Piekło, najbardziej
straszna i przerażająca, pokazuje drogę Autora przez dziewięć kręgów
piekielnych, w których pokutują grzesznicy za wszystkie swoje grzechy. Ich męki
i cierpienia zostały tak ukazane, by przestrzec czytelników przed popełnieniem
tych samych czynów; inaczej skończą identycznie jak oni. I właśnie wokół tego
monumentalnego dzieła toczy się akcja najnowszej książki Browna. Langdon kluczy
między jedną wskazówką a drugą, biega po Florencji i Wenecji, od jednego
zabytku do drugiego.
Brown ma specyficzny styl pisarski, nie daje odetchnąć
czytelnikowi ani na chwilę; akcja goni akcję, wszystko jest dopracowane w
najmniejszym szczególe. Jest coś wyjątkowego w jego lekturach, a mianowicie
– największe zwroty akcji nie są spektakularnymi operacjami głównego bohatera, który
przy okazji zdemoluje pół miasta i wybije tuzin swoich przeciwników. Nie.
Zwroty akcji to wykłady Roberta. On nas uczy i uświadamia, gdzie popełniliśmy
błąd w rozumowaniu, pokazuje, jak należało spojrzeć. Opisuje budynek, rzeźbę,
obraz w sposób przystępny dla zwykłego, nieinteresującego się sztuką
czytelnika. Jego powieści są nazywane książkami lotniskowymi lub lekturą
podróżną, co znaczy, że najlepiej się je czyta w pociągu czy samolocie. Ale czy
to źle? Brown nigdy nie aspirował do miana pisarza wybitnego, którego będą
wielbić miliony. W poprzednich częściach mieliśmy mało ważne problemy naukowego
świata, zawarte w mistycznych organizacjach, książkach; Brown stawiał
kontrowersyjne tezy, popierał je często wyimaginowanymi hipotezami. Teraz jest
inaczej. W fabułę wplątał dylemat niezwykle ważny dla każdego z nas. Tym razem
świat stoi w obliczu niezmiernie groźnego niebezpieczeństwa, które jest tykającą
bombą z opóźnionym zapłonem.
Byłem we Florencji. Byłem w Wenecji. Widziałem maskę
Dantego, widziałem Mapę piekieł Botticellego, dzwonnice Giotta, Pałac Vecchio, Pałac Medyceuszy,
Bazylikę Świętego Marka, Plac Świętego Marka, Pałac Dożów, Most Westchnień. Po
tylu latach, gdy sięgnąłem po Inferno, zapomniane wspomnienia wróciły ze
zdwojoną siłą. Mam obraz tego, co się dzieje w książce, widzę, jak Langdon wkrada
się do Palazzo Vecchio, ogląda maskę
Dantego, a następnie ją... okej, bez spoilerów. Znów przeżywam to samo, wracam
do ukrytych wspomnień, które zostaną u mnie na zawsze, i ponownie chciałbym
podziękować autorowi za możliwość kolejnej wędrówki po Włoszech, już myślałem, że do nich nie powrócę.
Język autora nadal
jest gładki i lekki, przystępny dla każdego. Nie mamy tu naukowych określeń ani
specjalistycznych nazewnictw. Wszystko jest tak skonstruowane, by każdy mógł tę
książkę przeczytać i ją zrozumieć. Owszem, nie brakuje jej wad, jest
schematyczna, co moim zdaniem stanowi największą bolączkę autora. Znów mamy
Langdona uwikłanego w tajemniczy spisek, realne zagrożenie też istnieje, piękną
kobietę u boku profesora także znajdziemy, psychopatycznego miliardera z
przerażającą wizją przyszłego świata również uświadczymy. Jednak mi to nie
przeszkadza, książka pochłania, jest napisana takim stylem, że każdy powinien
dać się wciągnąć w magiczny świat Roberta.
A zakończenie? Moim zdaniem najlepsze
z wszystkich książek, i nie chodzi tu o rozwiązanie fabuły i akcji, finałowy
rozrachunek, kto jest tak naprawdę dobry, a kto zły.
Urok tej książki polega na tym, że gdy ją już
skończymy, zamkniemy, to posiedzimy/poleżymy przez kilka chwil w tej samej
pozycji, zastanawiając się nad zagrożeniami dzisiejszego świata i czy owo niebezpieczeństwo opisane przez Browna nie jest jak najbardziej realne? Mentalnie
przez te 591 stron jesteśmy przygotowywani na sformułowanie odpowiedzi na to
pytanie, jednakże...
Naszej cywilizacji
grozi zagłada, i to rychła, o ile nie dojdzie do drastycznych zmian... Obliczeń
nie da się podważyć.
zaintrygowało mnie to... chyba sama się przekonam co i jak ;)
OdpowiedzUsuńAleż mnie przekonałeś. I do Włoch, i do Inferna. Będę o nim pamiętać podczas najbliższej wycieczki do biblioteki. Dziękuję!
OdpowiedzUsuń