fot. Kamil Czubek |
Ależ była promocja tej książki! Zewsząd krzyczały na nas reklamy i
banery promujące powieść nowego mistrza skandynawskiego kryminału.
Recenzje posypały się niczym letni deszcz, a zachwytom i peanom na jej
cześć nie było końca. Styl i język autora porównywane były do króla
kryminału, czyli Jo Nesbø, którego miałem okazję spotkać dwukrotnie, z
różnym skutkiem – recenzje do wyszukania. Wracając do meritum, autor
duńskiego pochodzenia próbuje pokazać nam zepsucie Danii i Szwecji, w
naszym wyobrażeniu krain mlekiem i miodem płynących. Wszystko to
sprawia, że rodzi się pytanie, a raczej pytania, na które nie będzie tak
łatwo odpowiedzieć: czy Wykolejony naprawdę jest tak dobry, jak
piszą o nim czytelnicy? Czy faktycznie mamy do czynienia z najlepszym
kryminałem ostatnich lat? O mojej próbie odpowiedzi przeczytacie w
dalszej części recenzji.
Głównym bohaterem i tytułowym wykolejonym jest wysłany na przymusowy urlop członek duńskiej policji Thomas Ravnsholdt. Chłop stoczył się na samo dno, jego życie skupiło się na wypadach do baru Wydra i trzeźwieniu na jachcie, pod czujnym okiem sympatycznego mopsa Moffego. Jednak droga, jaką wybrał (w sumie to ona wybrała jego) nie była spowodowana jego widzimisię, a tragedią, której nikt z nas nie chciałby doświadczyć. Thomas jest wrakiem człowieka – wrakiem rozżalonym i żałującym wszystkich złych uczynków dotychczasowego życia. Autor umiejętnie przedstawia nam psychologiczny opis człowieka, który nie jest zdolny do wyjścia z piekła, w którym znalazł się poprzez nałóg i tęsknotę. Najgorszy w tym wszystkim jest brak bratniej duszy, która mogłaby go pocieszyć i dać nadzieję byłemu funkcjonariuszowi. To właśnie analiza psychologiczna gra tutaj pierwsze skrzypce – my, jako czytelnicy, mamy dowiedzieć się jak najwięcej o policjancie, nie osądzać go zbyt pochopnie, ale dostrzec w nim również kilka dobrych pierwiastków. A taką okazję mamy, gdy Ravn zgadza się pomóc Nadii – zaniepokojonej matce, która nie miała kontaktu ze swoją córką od blisko 3 lat. Dla Thomasa to szansa na wyrwanie się z życiowej stagnacji, a dla kobiety – na kontakt z pierworodną.
Nie
będę wam zdradzał fabuły – nie ona jest najważniejsza. Tak, nie
przesłyszeliście się – w tym kryminale historia jest zepchnięta na drugi
tor, by ustąpić miejsca psychologii. Krefeld skupia się na pokazaniu nam
przestępczego świata – to brudna i szara rzeczywistość, pełna brutalnych
przestępców, świrów i egoistycznych psychopatów. Człowiek jest tutaj
zabawką, traktować go jak przedmiot to zbawienie, a tajemnicza
Arizona to miejsce określane jako piekło. I to nie bez powodu, o czym
będzie mógł przekonać się nasz główny bohater. Przedstawiony świat jest
wyrazisty i mocno zarysowany; szarość ustępuje czerni, a kluby ze
striptizem i speluny pełne pijaków dopełniają obraz rozpaczy i nędzy.
Plus dla autora za stworzenie niesamowicie klimatycznej powieści, w
której roi się od świetnie wykreowanych bohaterów, i wodzenie
czytelnika, stopień za stopniem, wprost do najgorętszych czeluści
piekła.
Wad jest, niestety, trochę więcej. Kryminał
Krefelda nie jest świeżym pomysłem. Cały czas miałem wrażenie, że to już
gdzieś było, że to już gdzieś czytałem. Spójrzcie – mamy staczającego
się policjanta, któremu nie zależy na niczym, a po tragedii, jaka go
spotkała, stał się obojętny na cały świat. Topi smutki w alkoholu, gdy
nagle ktoś daje mu szansę na nowe życie. Nie macie takiego wrażenia, że
jego postać jest ciut przereklamowana? Następny schemat, jaki możemy
wyłapać, to narracyjna strona powieści. Autor prowadzi nas przez lata
1979–2013 tylko po to, by wszystkie wątki – zabójcy, ofiary i Thomasa – połączyć w jedną opowieść. Najlepiej w tym zestawieniu wypada historia
Maszy, która przez swojego kochającego faceta nagle dostaje się do samego
mafijnego piekła. Świat rządzony przez mafiozów i alfonsów jest do bólu
przerażający. Czytając kolejne kartki powieści, mamy wrażenie realności
opisywanych zdarzeń, co prowadzi do sensownego wniosku – czy taka książka nie mogłaby być opisana na faktach? Kuleje, i to bardzo, wątek
zabójcy, który początkowo jest poprowadzony niesamowicie dobrze –
mamy małego szkraba, który przez rodzinną tragedię decyduje się na
straszny krok, co skutecznie rujnuje jego przyszłe lata – poprzez pasję
ojca staje się psychopatą doskonałym. Nie nastawiajcie się na szalone
śledztwo z udziałem pół-komisariatu policji, brawurowych pościgów,
strzelanin i ucieczek. W tej książce chodzi o coś innego.
Autor
chce nam pokazać mroczny i brutalny świat, w którym rządzi pieniądz i
od niego zależy twój jutrzejszy dzień. Tutaj zabrakło mi głębszej
analizy głównego alfonsa – to naprawdę ciekawa postać, budująca swój
szacunek powoli i stopniowo, wyzbyta empatii i szczęścia, zagrażająca
wszystkim dokoła. To mógł być naprawdę świetny wątek, szkoda, że
Krefeld nie zdecydował się na jaśniejsze nakreślenie jego postaci, bo ma
talent do kreacji bohaterów lubujących się w mrocznych i plugawych
brudach tego świata.
Od książki nie można się oderwać.
Koniec i kropka. Gdy już zasiądziesz do lektury, nagle dotrze do ciebie, że czytasz już kilkadziesiąt minut, a stronice przewracają się
jak szalone, po to, by za chwilę dotrzeć do końca powieści. Styl i język
autora są niebanalne, ale łatwe w odbiorze i skutecznie przyciągają
uwagę czytelnika. Nie mamy tutaj żadnych wzniosłych frazesów ani
patetycznych myśli – wszystko jest jasne i klarowne, a przy okazji
szare i mroczne. Krefeld skutecznie opisuje nam wszystkie przestępstwa,
brutalne pobicia, mordy i, co najgorsze z tego wszystkiego, przedmiotowe podejście do kobiet – one nie mają żadnych praw, są
zabawkami, które każdy może wykorzystać.
Moje pierwsze
spotkanie z duńskim autorem było udane, lecz spodziewałem się czegoś
innego, a raczej bardziej innowacyjnego, z lekkim powiewem świeżości.
Jak akcja i atmosfera są naprawdę dobre, tak schematy i
lekka powtarzalność psują ogólną opinię. Wykolejony jest dobrym
przykładem lektury zabierającej nas w podróż przez mroczne zakamarki
przestępczych umysłów, powodującej ciarki przy niektórych opisach i
dającej wyraz zepsucia Skandynawii. Książka jest pierwszą częścią
przygód Ravna i mam nadzieję, że kolejne będą coraz lepsze, tak by
finalna stanowiła prawdziwą bombą i jazdę bez trzymanki. Ach, byłbym
zapomniał – okładka jest jedną z lepszych, jakie miałem ostatnio okazję
zobaczyć.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.