źródło |
Ostatnie słoneczne dni minęły, jednak zdążyłam je w pełni wykorzystać i przeznaczyć na czytanie wspaniałych książek. W te wakacje w mojej biblioteczce znalazło się ich naprawdę sporo. Udało mi się nadrobić literackie zaległości, które nagromadziły się w wyniku mojego braku czasu... Cóż, nauka do matury często nie bywa przyjemna. Na szczęście teraz mogę powiedzieć sobie wprost (całkiem szczerze): od dziś koniec z brakiem czasu na czytanie. Studiowanie filologii polskiej i klasycznej zobowiązuje! Tym razem postawiłam na klasykę literatury. Francis Scott Fitzgerald i jego najsłynniejsza powieść Wielki Gatsby... Pora zadać sobie pytanie: czy ów Gatsby rzeczywiście był taki wielki?
Lata 20. XX wieku. Ameryka osiąga czas powojennej prohibicji, na scenę wkracza zupełny upadek moralny, wpadanie w zasadzki nielegalnych interesów oraz zbijanie fortuny. Jay Gatsby (choć jego prawdziwe imię i nazwisko brzmią inaczej) wzbogaca się i staje popularnym organizatorem przyjęć skupionych na przepychu. Nikt nikogo nie zna. Pytanie, czy Gatsby zna chociaż samego siebie... Historię nakreśla narrator Nick Carraway, który dopiero co zapoznaje się ze śmietanką arystokratycznego nowojorskiego towarzystwa, w tym również z owym Gatsbym. Przeplatające się postacie okażą się kluczowe w połączeniu z tajemniczym finansjerem; na jaw wyjdą wielkie sekrety przeszłości, a teraźniejszość okaże się bardziej bolesna, niż mogłoby się wydawać...
Tym, co urzekło mnie od samego początku, są kreacje bohaterów powieści. Carraway, niezwykle inteligentny człowiek, który z nauk ojca wyniósł sporo, i choć przebywanie w towarzystwie przepełnionych dumą arystokratów i arystokratek prędko ostudziło jego optymizm, nie poddał się i usilnie dążył do spełnienia własnych życiowych celów. Nie pozostawał niewzruszony na cierpienie innych, a wszelkie opinie dzielił na pół, dopóki samodzielnie nie dotarł do prawdy. Sama postać Gatsby'ego na początku nieco mnie zachwyciła. Nikt do końca nie wiedział, kim jest. Atmosfera tajemniczości unosiła się nade mną, a ja z szybkością światła przekładałam kolejne strony książki w celu dowiedzenia się czegoś więcej, co mogłoby okazać się swego rodzaju rozwiązaniem zagadki. Niestety rozwiązanie pojawiło niczym katharsis w antyku – na samym końcu. A ja... poczułam ogromny niedosyt.
Postacie kobiece zostały wykreowane naprawdę doskonale. Daisy Buchanan, niewinna panienka, dama przyodziewająca wciąż nowe sukienki, a rzucająca w kąt te, które już jej się znudziły. Nie zakłada się dwa razy tej samej sukni? Tak, strzał w dziesiątkę! Kobietka przywykła do arystokratycznego światka, wybaczająca wieczne zdrady męża, sama mająca wiele za uszami.
Myrtle Wilson, obecna kochanka męża Daisy, to w pewnym sensie postać tragiczna; zresztą to samo powiedziałabym o Gatsbym. Oboje nieświadomie stają się ofiarami.
Gatsby przypomina mi bohatera romantycznego, nieszczęśliwie zakochanego, nieco zagubionego, usiłującego znaleźć sobie miejsce w świecie. Owszem, początkowo wydawało mi się, że to zwykły żądny władzy i pieniędzy pan i władca, jednak z czasem przekonałam się, że to człowiek poszukujący, dążący do celu, w końcu niepotrafiący pozbyć się piętna, które zostało na nim odciśnięte.
Zachwyciła mnie narracja poprowadzona z punktu widzenia osoby trzeciej – Nicka Carrawaya, który odstaje od reszty towarzystwa. Umiejętnie obserwuje i ocenia fakty. Zabieg ten wpłynął na nakreślenie całej historii. Dzięki niemu czytelnik z bliska przygląda się sytuacji panującej wówczas w Ameryce, a narrator podstawia mu pod nos coraz to nowsze poglądy. Carraway wpasował się w rolę zarówno osoby mówiącej, jak i bohatera powieści – to zdecydowana zaleta owej kreacji.
Zakończenie powieści może i było nieco banalne, ale bardzo wzruszające. Mimo że cały utwór jest jedną wielką pointą, to ostatnia strona przynosi ostateczną naukę: pieniądze szczęścia nie dają, a świat pędzi w nieznane...
W pewnym sensie współczułam Gatsby'emu. Jego życie wydawało mi się pasmem nieporozumień (pomijając fakt, że co chwila poznawałam nowe historie związane z jego osobą), nieszczęśliwych chwil, które należało przetrwać, by móc stać się kimś ważnym. Chociaż Gatsby'ego nie uznałabym akurat za osobę rozchwytywaną przez towarzystwo. Towarzystwo przyciągała zabawa, on pozostawał jakby w cieniu. Analizując sytuację arystokracji można by stwierdzić, że nic się w tej kwestii nie zmieniło od wieków. Damy w rozłożystych sukniach, przyjęcia, zdrady i romanse, swoiste carpe diem z królującym wciąż hedonizmem jako sposobem na ukształtowanie życia. To smutne, ale niestety prawdziwe.
Mark Twain zauważył niegdyś, że klasyka to to, co wszyscy chcieliby przeczytać i czego nikt nie czyta. W pewnym sensie jest to prawda. Czytelnicy zaczęli wzdychać nad wielkimi klasycznymi pozycjami wraz z pojawieniem się ich na ekranach kin... Moim zdaniem jest to podejście nienaturalne, bo przecież nie można powiedzieć, że nikt nie znał Anny Kareniny przed 2012 rokiem, kiedy to mogliśmy obejrzeć piękny film stworzony właśnie na podstawie książki? Szkoda tylko, że zapomina się o tej prawdziwej klasyce... Pan Tadeusz powoli opuszcza kanon szkolnych lektur, a nawet jeśli gdzieś jeszcze pozostał, większość z pewnością przejdzie obok niego obojętnie i sceptycznie. Za grube, trudne, nieciekawe, bez sensu... Cóż więc począć? Chyba trzeba iść z duchem czasu, tak jak nam każe technologia, popychając wciąż do przodu, nie dając ani odrobiny czasu na zatrzymanie się i refleksję.
Wielki Gatsby zawiera w sobie wiele cennych myśli. Już same historie przyciągają czytelnika jak magnes, wręcz zmuszając go do brnięcia w tę tajemniczość i zagadkę – wydawać by się mogło – nie do rozwikłania. Nie odłożymy książki, nim nie przeczytamy ostatniego zdania (w przypadku Gatsby'ego myśli przewodniej). Prędzej czy później okazuje się, że romans, choć okraszony namiętnościami nie z tego świata, to tylko przejściowa przygoda, chwilowa euforia, która mija szybciej, niż się zaczęła. A małżeństwo – wartość trwała i ponadczasowa, przyrzeczenie złożone na ołtarzu? Gdzie to się podziało? Jak bardzo upadł ten świat wraz z całą moralnością, jak bardzo upadli ludzie, którzy go tworzą? Dokąd zmierza, a co za tym idzie – dokąd i my zmierzamy?
Zatrzymajmy się więc i przemyślmy całe nasze życie. Czy chcemy, aby ów upadek moralności dotyczył również nas, ludzi XXI wieku, którzy z technologią są już prawie na ty? Tak wiele się zmieniło, a w rzeczywistości niewiele. Nie ma już arystokracji, ale jest władza, nie ma plebsu, ale są menele. Wciąż jesteśmy my. Ale czy tak naprawdę wiemy o sobie wszystko, co powinniśmy wiedzieć? A może skrywamy się pod płachtą niewinności i kierujemy się pod prąd w obawie przed światem, który dogania nas i znosi w przeszłość?
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.