źródło |
Drodzy Czytelnicy, co wam się nasuwa na myśl, gdy
słyszycie wilkołak? Myślę, że można by podać kilka definicji, ale skupmy się na
dwóch, które zapewne padłyby najczęściej.
Po pierwsze – wilkołak rodem z horrorów. Brutalna,
krwiożercza bestia z wykrzywioną w zabójczym grymasie szczęką, ukazującą przed
ewentualnym obiadem szereg ostrych jak brzytwy kłów, i siekająca swymi zbroczonymi posoką szponami.
Z drugiej strony mamy zagubionego młodzieńca (oczywiście
przystojnego, ba!), szukającego swego miejsca w świecie. Kiedyś zdarzył mu się
wypadek przy pracy i jakoś tak wyszło, że teraz zrzuca ciuszki przy każdej
pełni i lata jak dziewczyna z kartą kredytową bez limitu swojego przerażonego
chłopaka, który nieopatrznie wpuścił ją do centrum handlowego, i zabija ludzi.
Każdemu zdarzają się gorsze dni, ale bądźmy wyrozumiali. Przecież wszystkim może się
powinąć łapka, znaczy nóżka…
Jest jeszcze coś takiego w świecie przyrody zwanego
syntezą. Genialnie sobie to natura wymyśliła! Dzięki temu mamy troszkę bardziej
krwiożerczego (przez co poziom męskości wzniósł się pod niebiosa), choć nadal
zagubionego Sama – wilczego bohatera trylogii Maggie Stiefvater Drżenie.
Jednakże poznajmy na początek Grace – główną postać, która
wprowadza nas w całą fabułę. Jest to dziewczyna może nie tyle z problemami, co
na pewno z ciekawą przeszłością. Niesie ze sobą bagaż doświadczeń, których
zwyczajnemu śmiertelnikowi nie dane (przynajmniej bazując na autopsji, a szkoda…)
przeżyć. Wszystko za sprawą położenia jej domu – blisko lasu, blisko wilków,
blisko magii, bliskie spotkanie ze śniegiem i zawałem serca rodziców. Ale czego
się nie robi w imię niewinnej dziecięcej ciekawości?
Otóż muszę się przyznać, że w życiu każdej dziewczyny, wcześniej
czy później, nadchodzi taki moment, że ma ochotę na przeczytanie romansu.
Kiedyś mnie natchnęło na lekturę sagi Zmierzch i od tego czasu mam alergię na
romanse z wątkami fantasy. I co? I, proszę państwa, tak zwany przez rodziców
całego świata – ten głupi wiek. Czas, kiedy to coś nam strzela do głowy i
robimy coś, czego byśmy się po sobie nigdy nie spodziewali. W moim przypadku
było to bliskie spotkanie z Drżeniem. Czy żałuję? O dziwno, NIE.
Zatrzymajmy się chwilę przy fabule. Gdybym miała określić
ją jednym słowem, powiedziałabym – lekka. Ale nie zostawię was z takim
niedosytem! Wątek romansowy jest przepiękny, daje do myślenia i wymusza na nas
ciągłe picie wody w celu zapobiegnięcia odwodnieniu. Łzy się lały, ale nie
jedynie te smutku, ale też radości. Autorka karmi nas różnorodnością wydarzeń – niektóre wesołe, sielskie, anielskie, a kolejne trudne i zawiłe, nieprzyjemne i trudne. Z kolei elementy fantasy dopracowane w najdrobniejszym szczególe.
Zazwyczaj przepadam za bardziej brutalnymi opowieściami, ale ta delikatność
Drżenia ma swój czar, od którego nietrudno się uzależnić.
– Musimy go przenieść! – Dziewczęcy głos przerwał martwą ciszę. – Musimy zabrać go w ciepłe miejsce. Ze mną wszystko w porządku. Ze mną wszystko w porządku! Ja tylko… Pomóżcie mi go przenieść! Głosy Grace i jej rodziców wdzierały się do mojej głowy, zbyt głośne i zbyt liczne. Wokół mnie czułem ich ruch, wirujące ciała. We mnie pozostała cząstka zupełnie nieruchoma. Grace. Uchwyciłem się tego imienia. Jeśli zachowam je w głowie, będzie ze mną dobrze. […] Grace. Jej oczy utrzymywały mnie na powierzchni, nawet po tym, jak przestałem czuć jej palce ściskające moje ręce. – Sam – powiedziała. – Nie odchodź...
Szalenie spodobał mi się sposób narracji. Na zmianę widzimy
świat to z perspektywy Grace, to Sama. Jest to świetny sposób na dokładniejsze poznanie
postaci, ich toku myślenia, sposobu zachowania, tego wszystkiego, co zazwyczaj
odsłaniane jest jedynie w przypadku jednego bohatera – tutaj każdy zasługuje na
oddzielny rozdzialik, może nie za długi, ale wystarczający.
Książkę czyta się w mgnieniu oka. Czemu? Już nie wspomnę
o świetnym piórze Maggie Stiefvater, ale również o nadmienionych wyżej rozdziałach.
Fakt, że są krótkie, bardzo ułatwia czytanie. Przy końcu danej części nie
gubiłam wątku, co jest dosyć łatwe przy rozległych rozdziałach. Również dialogi
robią swoje. Jest ich w Drżeniu bardzo dużo, co umila lekturę i wzbogaca
fabułę.
Bardzo mi się podoba, że bohaterowie nie patrzą na świat
przez różowe okulary i nie wychodzą z założenia, że nic nie jest ważne, tylko
ich miłość. Postacie zarówno główne, jak i poboczne (swoją drogą niesamowicie
barwne), mimo że zdarza im się rozczulić, nie zachowują się jak ciepłe kluchy
i biorą życie z całym bagażem cierpień i radości. Dla osoby, dla której
sylwetki odgrywają kluczową rolę w książkach (bo nawet nudna fabuła wzbogacona
świetnymi bohaterami jest do zgryzienia, fabuła bez bohaterów nic nie znaczy),
czytanie Drżenia było nie lada gratką.
Cóż mogę jeszcze dodać? Jest to powieść dla osób w każdym
wieku – zarówno dla młodych dziewczyn, wkraczających w barwny świat pierwszych
miłości, jak i dojrzałych kobiet, które chcą chociaż na chwilę przenieść się do
innego świata, pozbawionego codziennych zmartwień i trosk.
Z całego serca polecam Drżenie i już zabieram się do czytania następnych części!
A wiesz, jak trudno zdobyć tę serię? Mam na nią chęć od dawna, ale kosmiczne ceny skutecznie studzą mój zapał. Jestem na etapie szukania, Twoja recenzja jeszcze bardziej zaostrzyła mój apetyt ;)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, prawdopodobnie kiedyś się nie nie skuszę :)
OdpowiedzUsuń