źródło |
Trochę z teorii, aby łatwiej można było zrozumieć ideę i cel użycia motywu snu w poezji i prozie. Najczęstszymi promotorami oniryzmu w literaturze polskiej są pisarze kategoryzowani w obrębie nurtu, jakim jest katastrofizm. Ten natomiast jest dekadencką postawą, która wyraża przekonanie jakoby znamy nam świat i cywilizacja chyliły się ku upadkowi. Tego typu przeświadczenie nie jest obce zarówno czasom dwudziestolecia międzywojennego, II wojny światowej oraz okresu powojennego. W pewnym sensie – być może mówiąc trochę na wyrost – możemy go przyrównać do popularnego w obecnym czasie trendu na literaturę postapokaliptyczną. Wracając jednak do jego występowania w latach i wiekach ubiegłych jest kilku znanych poetów, którzy wyraźnie zaznaczyli swoją obecność. A są to?
Czesław Miłosz, który w swoich wczesnych wierszach mocno opierał się na idei katastrofizmu. Jednym z jego najpopularniejszych wierszy jest Piosenka o końcu świata (omawiana i analizowana na lekcjach języka polskiego) oraz Bulion z gwoździ. Innym poetą, który pisał artykuły w tym nurcie był Jerzy Zagórski i jego Radion sam pierze. Obydwaj panowie wchodzili w skład grupy poetyckiej Żagary, którą tworzyli także: Teodor Bujnicki, Henryk Demibiński, Stefan Jędrychowski, Józef Maśliński, Jerzy Putrament.
Utwory katastroficzne charakteryzują się wizyjnością, oniryzmem i symboliką. Ich znaczenia często nie da się całkowicie rozszyfrować, poeci natomiast bawią się możliwością dawania odbiorcy sugestii i poruszenia jego intelektu, a nie emocjonalności.
O literaturze katastrofizmu można by napisać kolejny cykl, ale na razie zostajemy przy motywie snu w poezji. Cofniemy się o ponad sto lat, aby zapoznać się z jego użyciem w wierszu polskiego poety romantycznego. Poczytajcie.
źródło |
I byłem jakby we śnie pogrążony,
I jak na jawie, nie tykając ziemi;
Kiedy ujrzałem jakby dym czerwony,
Bijący z ziemi porami wszystkiemi,
Jak gdyby wszystka ludzka krew szła w górę,
Wołając: Boże nasz bądź pochwalony!
I zobaczyłem krzyż schodzący w chmurę,
A na nim Chrystus, którego twarz Boża,
Była cierpiąca a piękna jak zorza.
Pierwszy raz w życiu widziałem więc Pana,
Z tą wszechmiłością o jakiéj świat niewie,
Rozwieszonego na krzyżowém drzewie,
A krwią płynęła prawéj ręki rana,
Za którą miesiąc zachodził tak z boku,
Czerwony jako gasnące zarzewie,
Kiedy poniżéj we krwawym półmroku,
Anioł wyrzucał węgle z kadzielnicy,
W przestrzeń zaćmioną dla ziemskiej źrzenicy.
To ja widziałem we śnie jakom żywy,
Pod tarczą stojąc ze stali błyskotnéj,
Pod jaką rzymscy chronili się męże,
I usłyszałem głos wskróś przenikliwy,
Chociaż w przestrzeni téj byłem samotny,
Zaiste wielu z braci twéj polęże.....
Zaiste wielu grzmiał jak trąba grzmiąca
Na mnie pod tarczą jasną jak ze słońca.
I raz mnie zimnem przejmowała trwoga,
To palił żarem złoty puklerz Boga,
Z którego biegły w dalekie obszary,
Światła, nadziei, miłości i wiary.
Rzym, 16 marca 1860 r.
Ten wiersz jest jednocześnie przykładem użycia motywu snu, lekko nakreślonego katastrofizmu, ale też daje nam możliwość zapoznania się ze zróżnicowaną formą językową i zmianom, jakie zachodziły w polskim sposobie wysławiania na przestrzeni lat.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.