źródło |
Kobiety od zawsze były silne, ale nie zawsze dane im było to udowodnić. To mężczyźni rządzili światem, dokonywali ważnych wyborów, a kobiety stały w ich cieniu. Jednak zadajmy sobie jedno ważne pytanie. Czy bez swoich żon, matek, sióstr dokonaliby tego wszystkiego? Czy bez pomocy, nieustannego wsparcia i oddania mogliby osiągnąć tak wiele rzeczy, za które dzisiaj są podziwiani? Nie. I chociaż to mężczyźni byli zazwyczaj pierwszymi, one również chciały czegoś dokonać. Maria Skłodowska-Curie, nasza rodaczka, to wzór dla wielu kobiet, które podejmują wyzwania. Tysiące feministek, które wywalczyły prawo do równouprawnienia, wielu z nas stawia sobie za wzór. A czy słyszeliście o Anne Morrow Lindbergh? Chociaż była żoną lotnika, to jako pierwsza z kobiet podbiła niebo.
W dzieciństwie Annie nawet nie śniła, że może tak daleko zajść. Matka zawsze stała w cieniu ojca ambasadora i dopiero jakiś czas po jego śmierci zdołała się wybić. Gdy Annie poznała młodego kapitana Charlesa Lindbergha, zakochała się od pierwszego wejrzenia, chociaż to jej siostrę Elisabeth prasa łączyła z młodym mężczyzną, który jako pierwszy przeleciał przez Atlantyk i wylądował w Paryżu. Był przystojny: oczy śmiałka, surowy podbródek, wysokie kości policzkowe. Oczy miał niebieskie, że aż wprawiały w zdumienie; doszła do wniosku, że nigdy dotąd nie widziała niebieskich oczu, aż do tego momentu. Były koloru poranka, oceanu; koloru nieba.
Młoda Annie się zakochała. Charles imponował jej wszystkim. Zabrał ją na tajemny lot, podczas którego mieli wypadek. Wiedziała już, czego chce, i to dostała, jednak nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji. Jej męża traktowano jak celebrytę. Co za tym szło, prasa natychmiast zainteresowała się także wybranką serca młodego kapitana. I to ona zniszczyła ich życie.
Annie była kobietą silną. Wytrzymała wszystko, czego doświadczyła ze strony męża. Brak czułości, zainteresowania, zrozumienia. Jednocześnie stała się pierwszą kobietą, która otrzymała licencję pilota szybowcowego. Pokochała szybowanie w przestworzach już od pierwszego lotu. Mąż ufał jej na tyle, że uczynił z niej swojego drugiego pilota i razem z nią wybierał się w dalekie podróże.
Cała Ameryka uwielbiała Lindberghów, a to wszystko dzięki Annie. Nie ominęły jej chwile złe i tragiczne. Kiedy porwano jej pierworodnego syna, cierpiała w milczeniu, bo Charles był wtedy w swoim żywiole – planował poszukiwania, miał stały kontakt ze śledczymi i porywaczami. Annie cierpiała, bo nikt nie może i nie potrafi zrozumieć bólu matki, która straciła dziecko. Nikt nie wie, co to za cierpienie, kiedy całe twoje serce rozbite na kilkaset kawałków trzyma się razem tylko dzięki nadziei. A gdy jej braknie, pęka – i nikt nigdy tej straty nie zastąpi. Kolejne dzieci, chociaż kochane, nigdy nie będą tym jednym.
Wytrzymała wiele. Sama wychowywała dzieci, bo mąż zawsze miał jakieś inne, ważniejsze sprawy. Wyjeżdżał na długie miesiące, zostawiając ją z całym domem na głowie. Czytając, czułam wszystko to, co Annie, która, pozbawiona męskiej pomocy, sama naprawiała usterki w domu; sama musiała zatroszczyć się nawet o najmniejszy detal. Gdy nie mogła się wypłakać, wyżalić nikomu. Annie, która nie miała życia osobistego z powodu reporterów i fotografów, wytrzymała i była z mężem do końca.
Autorka Melanie Benjamin podjęła się nie lada wyzwania. Przedstawiła światu historię kobiety, która przez całe życie wykonywała obowiązki narzucone jej przez społeczeństwo; która sprostała roli wyznaczonej przez męża; która, zostawiona sama sobie, stawiła losowi czoła, wychowując dzieci, wymieniając uszczelki, gotując i szyjąc. Przez całe życie stała w cieniu męża, podziwianego pułkownika Lindbergha, ale to ona powinna być podziwiana, bo to ona wszystko trzymała w ryzach. Aż dziw bierze, że biografia tej kobiety była znana tylko w częściach. Jak wspomniałam, autorka podjęła się nie lada wyzwania: przedstawiła historię Annie. I pomimo tego, że zdarzenia realne przeplatają się z fikcją literacką, nie ujmuje to powieści. Autorka, stosując narrację pierwszoosobową, sprawiła, że czytelnik może poczuć się tak jak Annie. Przeżyć wszystko razem z nią. Ta powieść jest pełna emocji – łzy i uśmiech występują niemal naprzemiennie. Nie da się po prostu odłożyć książki na bok i o niej zapomnieć. Ja na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę.
Od dnia, w którym skończyłam czytać Żonę lotnika, postać Annie Lindbergh przedstawiam obok nazwisk innych wielkich kobiet. Bo na to zasługuje.
W dzieciństwie Annie nawet nie śniła, że może tak daleko zajść. Matka zawsze stała w cieniu ojca ambasadora i dopiero jakiś czas po jego śmierci zdołała się wybić. Gdy Annie poznała młodego kapitana Charlesa Lindbergha, zakochała się od pierwszego wejrzenia, chociaż to jej siostrę Elisabeth prasa łączyła z młodym mężczyzną, który jako pierwszy przeleciał przez Atlantyk i wylądował w Paryżu. Był przystojny: oczy śmiałka, surowy podbródek, wysokie kości policzkowe. Oczy miał niebieskie, że aż wprawiały w zdumienie; doszła do wniosku, że nigdy dotąd nie widziała niebieskich oczu, aż do tego momentu. Były koloru poranka, oceanu; koloru nieba.
Młoda Annie się zakochała. Charles imponował jej wszystkim. Zabrał ją na tajemny lot, podczas którego mieli wypadek. Wiedziała już, czego chce, i to dostała, jednak nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji. Jej męża traktowano jak celebrytę. Co za tym szło, prasa natychmiast zainteresowała się także wybranką serca młodego kapitana. I to ona zniszczyła ich życie.
Annie była kobietą silną. Wytrzymała wszystko, czego doświadczyła ze strony męża. Brak czułości, zainteresowania, zrozumienia. Jednocześnie stała się pierwszą kobietą, która otrzymała licencję pilota szybowcowego. Pokochała szybowanie w przestworzach już od pierwszego lotu. Mąż ufał jej na tyle, że uczynił z niej swojego drugiego pilota i razem z nią wybierał się w dalekie podróże.
Cała Ameryka uwielbiała Lindberghów, a to wszystko dzięki Annie. Nie ominęły jej chwile złe i tragiczne. Kiedy porwano jej pierworodnego syna, cierpiała w milczeniu, bo Charles był wtedy w swoim żywiole – planował poszukiwania, miał stały kontakt ze śledczymi i porywaczami. Annie cierpiała, bo nikt nie może i nie potrafi zrozumieć bólu matki, która straciła dziecko. Nikt nie wie, co to za cierpienie, kiedy całe twoje serce rozbite na kilkaset kawałków trzyma się razem tylko dzięki nadziei. A gdy jej braknie, pęka – i nikt nigdy tej straty nie zastąpi. Kolejne dzieci, chociaż kochane, nigdy nie będą tym jednym.
Wytrzymała wiele. Sama wychowywała dzieci, bo mąż zawsze miał jakieś inne, ważniejsze sprawy. Wyjeżdżał na długie miesiące, zostawiając ją z całym domem na głowie. Czytając, czułam wszystko to, co Annie, która, pozbawiona męskiej pomocy, sama naprawiała usterki w domu; sama musiała zatroszczyć się nawet o najmniejszy detal. Gdy nie mogła się wypłakać, wyżalić nikomu. Annie, która nie miała życia osobistego z powodu reporterów i fotografów, wytrzymała i była z mężem do końca.
Autorka Melanie Benjamin podjęła się nie lada wyzwania. Przedstawiła światu historię kobiety, która przez całe życie wykonywała obowiązki narzucone jej przez społeczeństwo; która sprostała roli wyznaczonej przez męża; która, zostawiona sama sobie, stawiła losowi czoła, wychowując dzieci, wymieniając uszczelki, gotując i szyjąc. Przez całe życie stała w cieniu męża, podziwianego pułkownika Lindbergha, ale to ona powinna być podziwiana, bo to ona wszystko trzymała w ryzach. Aż dziw bierze, że biografia tej kobiety była znana tylko w częściach. Jak wspomniałam, autorka podjęła się nie lada wyzwania: przedstawiła historię Annie. I pomimo tego, że zdarzenia realne przeplatają się z fikcją literacką, nie ujmuje to powieści. Autorka, stosując narrację pierwszoosobową, sprawiła, że czytelnik może poczuć się tak jak Annie. Przeżyć wszystko razem z nią. Ta powieść jest pełna emocji – łzy i uśmiech występują niemal naprzemiennie. Nie da się po prostu odłożyć książki na bok i o niej zapomnieć. Ja na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę.
Od dnia, w którym skończyłam czytać Żonę lotnika, postać Annie Lindbergh przedstawiam obok nazwisk innych wielkich kobiet. Bo na to zasługuje.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.