źródło |
Tytuł: Córka Zjadaczki Grzechów
Autor: Melinda Salisbury
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Twylla od początku nie wzbudzała mojej sympatii. Jest bohaterką skupioną na sobie, która uważa, że nie może o niczym decydować, że nie ma wyboru, ponieważ jej życiem kierują bóstwa. Jej zachowanie było według mnie po prostu głupie, nie potrafiła przyjąć do wiadomości prawdy, za to dramatycznie trzymała się wmawianych jej kłamstw. Ciągłe narzekanie na swój los i "rozterki" głównej bohaterki zrobiły z niej postać niesamowicie irytującą, która bez problemu może doprowadzić do szału.
Cała książka skupia się głównie na wątku miłosnym, któremu brak według mnie jakiejkolwiek głębi. Twylla niemal natychmiast obdarza zaufaniem Liefa, bez oporów wpadając w jego ramiona. Nie ma znaczenia, że znają się zaledwie miesiąc i tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Dziewczyna, spragniona ludzkiego dotyku, którego przez lata była pozbawiona, nie myśli racjonalnie, dając dojść do głosu uczuciom, co okazuje się niezbyt dobrym pomysłem. Do tego wprowadzenie trójkąta miłosnego było według mnie zabiegiem beznadziejnym, który dodawał książce sztucznej dramaturgii, towarzyszącej bohaterce przy podejmowaniu kluczowych dla fabuły wyborów.
Jak można się domyślić po samym tytule, Twylla jest córką Zjadaczki Grzechów. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym terminem, dlatego moją uwagę na samym początku zwróciła przede wszystkim nazwa książki. Jak się okazało, ta profesja nie została wymyślona przez autorkę. Funkcjonowała w Europie, a w niektórych jej rejonach przetrwała nawet do XX wieku. Zjadacz Grzechów przejmuje grzechy zmarłych zjadając potrawy, które symbolizują poszczególne występki. Na podstawie uczty przygotowanej na cześć zmarłego, można stwierdzić, jakie życie prowadził, jaką był osobą. Wydaje się to bardzo interesujące i mogę uznać, że to również najciekawszy wątek w całej historii.
Córka Zjadaczki Grzechów była pełna absurdalnych sytuacji. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy rzucić książką o ścianę, ponieważ to, co wyprawiali bohaterowie, było tak głupie, że aż śmieszne. Momentami po prostu nie wierzyłam w to, co czytam. Zakończenie zdenerwowało mnie niesamowicie. Główna bohaterka dała bowiem wielki popis swojej nieumiejętności racjonalnego myślenia.
Nie myślcie jednak, że książka składa się z samych wad. Czyta się ją bardzo szybko, co zawsze zaliczę do plusów, do tego Melinda Salisbury dysponuje naprawdę lekkim piórem, przez co każde napisane przez nią słowo czytało się bardzo przyjemnie. Świat, który wykreowała, jest ciekawy, ale i oryginalny pod wieloma względami. Widać, że autorka miała pomysł, którego realizacja po prostu jej nie wyszła. Zmarnowany potencjał to częsty przypadek, ale mimo to mam nadzieję, że w kolejnych częściach autorka pozwoli się mu rozwinąć, ponieważ Córka Zjadaczki Grzechów to książka, przez którą się płynie, ale o której łatwo zapomnieć.
A tak bardzo byłam ciekawa tej ksiażki. Niestety teraz nie mogę pozwolić sobie na marnowanie czasu na tak słabą książkę
OdpowiedzUsuń