źródło |
Czasem chcemy naiwnie wierzyć nawet w niemożliwe, czasem z
ufnością pamiętamy obietnice, czekamy na spełnienie i czasem… przeżywamy rozczarowania.
Co może być gorsze od najgorszej prawdy? Słodkie kłamstwo o iluzorycznie słodkim zapachu podawane z łudząco słodkim uśmiechem.
Kłamstwo
Najpierw przyodziało rzeczywistość
w nowy kostium.
Prezentowała się perfekcyjnie
z głową w górze
w czarno-białym garniturze.
Pozwalało na chwilę zatracenia
w wierze,
że czarne jest białe.
Wierzyłam…
Miało wybitny talent do pocieszania
tak bardzo wtedy potrzebny.
Okulary dodawały mu powagi.
Tylko potem się okazało,
że usta to nie narzędzia rozkoszy
albo że rozkosz goryczą smakuje.
Coraz większa kropla atropiny
powoli rozszerzała źrenice.
W ten sposób skażona została
moja percepcja.
Zapomniało włożyć okulary i…
garnitur był za duży,
do tego szary jakby po błotnej kąpieli.
W ten sposób skażona została
moja percepcja.
Oduczyło mnie powoli daltonizmu.
W ten sposób skażona została
moja percepcja.
Dusi
mnie czasem, dusi i subtelnie poddusza. Raz po raz dla odmiany otuli niby to
bezpiecznie, by po chwili zacisnąć pętlę włożoną wcześniej ufnie na szyję.
Perfidia. Złośliwość. Naiwność. Dziecięca wiara w kolory.
Perfidne, bo powoli pozwala oswoić się z nową sytuacją. Z każdą minutą czuję się już pewniej w nowobogackiej restauracji znajdującej się na skraju drogi. Czerwony dywan, czerwone wino, krzesła wykładane atłasem, biała serweta, dyskretne uśmiechy innych. Zamiast sztucznych świateł świece. Delikatnie ćmiące się świece. Oczywiście czerwone.
Siedzę przy oknie. Spokojnie czekam na przystojnego kelnera, który przyjmował zamówienie z intrygującym uśmiechem. I wreszcie! Zmierza ku mnie. Niesie tacę, na niej srebrną zastawę. Ludzie chyba mi zazdroszczą, bo ich uśmiechy stają się coraz mniej wyraźne. Jest, już stoi obok mnie. Pyta uprzejmie, czy chcę jeszcze wina. Tak, proszę, kulturalnie, dystyngowanie. Stawia przede mną w końcu srebrną zastawę. I... Teraz już przystojny kelner nie kryje perfidnego uśmiechu pod maską intrygującego czaru. Leży przede mną srebrna taca, a na niej martwa mysz. Na białym futerku dostrzegam świeżo zakrzepłą krew. Zaczynam rozumieć.
Perfidne, bo daje złudzenie. Złośliwe, bo ja – zwykły człowiek – w nowobogackiej restauracji?! Naiwna ja tak bardzo chciałam wierzyć. Wierzyć jak dziecko, że czerwień to kolor serca. Owszem, może i serca, ale tej martwej (leżącej przede mną) myszy. Teraz nie restauracja, ale ja jestem na skraju.
Kłamstwo! – krzyczę – dlaczego tak bolisz? Dlaczego perfidnie się uśmiechasz? Niespełniona obietnico? – pytam nieśmiało. Myszko Biała, czy twoje serce na zawsze już zgubiło rytm? Och, kłamstwo, dlaczego tak bolisz? Usprawiedliwienia brak, gdy karmisz kłamstwem bliźniego. To boli. Raz otruty zawsze już będzie bał się jadać nawet w tak renomowanej od tysiącleci restauracji jak Życie. Serce nawet otulone aksamitem zabije strzała nasączona kłamstwem.
Perfidne, bo powoli pozwala oswoić się z nową sytuacją. Z każdą minutą czuję się już pewniej w nowobogackiej restauracji znajdującej się na skraju drogi. Czerwony dywan, czerwone wino, krzesła wykładane atłasem, biała serweta, dyskretne uśmiechy innych. Zamiast sztucznych świateł świece. Delikatnie ćmiące się świece. Oczywiście czerwone.
Siedzę przy oknie. Spokojnie czekam na przystojnego kelnera, który przyjmował zamówienie z intrygującym uśmiechem. I wreszcie! Zmierza ku mnie. Niesie tacę, na niej srebrną zastawę. Ludzie chyba mi zazdroszczą, bo ich uśmiechy stają się coraz mniej wyraźne. Jest, już stoi obok mnie. Pyta uprzejmie, czy chcę jeszcze wina. Tak, proszę, kulturalnie, dystyngowanie. Stawia przede mną w końcu srebrną zastawę. I... Teraz już przystojny kelner nie kryje perfidnego uśmiechu pod maską intrygującego czaru. Leży przede mną srebrna taca, a na niej martwa mysz. Na białym futerku dostrzegam świeżo zakrzepłą krew. Zaczynam rozumieć.
Perfidne, bo daje złudzenie. Złośliwe, bo ja – zwykły człowiek – w nowobogackiej restauracji?! Naiwna ja tak bardzo chciałam wierzyć. Wierzyć jak dziecko, że czerwień to kolor serca. Owszem, może i serca, ale tej martwej (leżącej przede mną) myszy. Teraz nie restauracja, ale ja jestem na skraju.
Kłamstwo! – krzyczę – dlaczego tak bolisz? Dlaczego perfidnie się uśmiechasz? Niespełniona obietnico? – pytam nieśmiało. Myszko Biała, czy twoje serce na zawsze już zgubiło rytm? Och, kłamstwo, dlaczego tak bolisz? Usprawiedliwienia brak, gdy karmisz kłamstwem bliźniego. To boli. Raz otruty zawsze już będzie bał się jadać nawet w tak renomowanej od tysiącleci restauracji jak Życie. Serce nawet otulone aksamitem zabije strzała nasączona kłamstwem.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.