źródło |
Rick, Glenn, Michonne, Gubernator czy Martinez to postacie znane większości ludzi na całym świecie. Odkąd Kirkman wydał pierwszą część swojego komiksu, The Walking Dead świat ogarnęła martwa gorączka. Wszyscy oszaleli na punkcie ohydnych zombiaków, które opanowały cały nasz glob, nie szczędząc nikogo, kto żyje, a jego ciało jest dla nich niczym ambrozja. Mnie również nie ominęło małe szaleństwo i zaczynając od serialu, dałem się wciągnąć w tę niezwykle krwawą i brutalną historię. Jak wypada przy tym książka? Zapraszam do lektury.
Książka opisuje spokojne miasteczko Woodbury, którym rządzi samowładny Phillip Blake, zwany Gubernatorem. Jest miłym, sympatycznym i pomocnym człowiekiem, który za wszelką cenę dąży do zapewnienia bezpieczeństwa i posiłku swoim mieszkańcom. Mało tego, zapewnia im świetną rozrywkę, organizując Igrzyska, na których dwóch dzielnych śmiałków otoczonych przez zombie prowadzi krwawą walkę. Uciechy tłumu i uwielbienia Gubernatora nie ma końca. Lilly stara się wrócić do normalności po zabójstwie Josha, wciąż obwiniając się za to, co się stało. Z pomocą przychodzi jej Austin, młody chłopak, któremu w głowie wojaczka i miłość pięknych kobiet. To taki niedojrzały buntownik, oszołomiony przez wydarzenia, które rozegrały się już ponad dwa lata temu.
Upadek Gubernatora można podzielić na dwie części – tę opisywaną z perspektywy Blake'a oraz drugą – z przygodami Lilly. Ta ostatnia nie zachwyciła mnie swoją oryginalnością ani pomysłowością - szczerze, można się było tego spodziewać. Jednak jest to niebywała odskocznia od zombie, śmierci i otaczającego smrodu zgniłych ciał. To takie małe światełko nadziei dla ludzkości, które autor zręcznie opisuje między kolejnymi, krwawymi wydarzeniami.
Jak wszyscy wiemy, w The Walking Dead fabuła nie pędzi na złamanie karku; mamy się skupić na relacjach miedzy bohaterami, ich poglądach na nową rzeczywistość, poznać ich sposoby radzenia sobie w martwej dżungli. Analiza psychologiczna, zwłaszcza Gubernatora, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania – to prawdziwa, smutna historia człowieka, który zagubił swoje ja, stracił nadzieję, a jednocześnie daje ją innym. Jest człowiekiem słabym, pozbawionym skrupułów, odciętym od zasad moralnych i etycznych. Philip to nie jego prawdziwe imię, a Penny to nie jego córka. Żyje z chorobliwym, złudnym przeświadczeniem, że ze śmierci da się wyleczyć, że zombie to choroba, na którą musi istnieć jakieś lekarstwo.
Książka opisuje prawdziwy świat, ukazuje nam rzeczywistość, która nie jest nierealna, a wręcz przeciwnie. Jest to pozycja dla ludzi z wytrzymałymi żołądkami. Krwawe, brutalne opisy są na porządku dziennym. Są one tak realistyczne, że mamy wrażenie, że zombie to porządek dzienny, bo jakim sposobem ktoś może z takimi detalami opisać wygląd zombiaka, rzeczy, które dzieją się z nim po strzale w głowę, tors czy nogę? Przedstawienie umarlaków jest wprost obrzydliwe, a jednocześnie zachęcające, bo The Walking Dead przyciąga nas swoją realnością.
Wszystko zaczyna się sypać, gdy do Woodbury, oazy spokoju Blake'a, przybywa trójka ludzi – Azjata, kobieta z dredami i krzepki mężczyzna. Jak akcja na poprzednich kartkach to zrywała się, to opadała, tak teraz zaczyna przyspieszać, żeby wybuchnąć w ostatnim rozdziale. Bo to właśnie ta trójka spowoduje tytułowy Upadek, to oni będą bombą z opóźnionym zapłonem, która wysadzi w powietrze wszystkie plany Gubernatora.
Jednak sam poszkodowany nie jest bez winy. Miły i przyjemny facet to tylko maska, gra, którą odgrywa na miarę Oskara. Blake jest socjopatycznym psychopatą. Tak można podsumować jego charakter. Nie cofnie się przed niczym, jest egoistą, zadufanym w sobie przestępcą, który nie zna granic. Popis jego umiejętności, a raczej schorzenia psychicznego, jak i kunsztu pisarskiego autora pod względem kwiecistości opisu, mamy wraz z początkiem tortur. To, co dzieje się na końcowych kartkach książki, jest nie do opisania. Musicie sami się o tym przekonać, jednak ostrzegam ludzi o słabych nerwach i wrażliwych żołądkach. Smród, krew, różne wydzieliny, płyny ustrojowe. Obrzydzenie, obrzydzenie i jeszcze raz obrzydzenie.
Wieloosobowa narracja sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Ja sam połknąłem ją w dwa dni, a mógłbym szybciej, gdyby nie inne obowiązki. Sprawdza się zastosowanie czasu teraźniejszego w trzeciej osobie – dzięki temu odczuwamy większy realizm, wydarzenia stają się nam bliższe, utożsamiamy się z bohaterami, jednocześnie oceniając ich działania. Tak jak już wspomniałem, nie podobała mi się historia Lilly i Austina – zbyt banalna i oczywista. To taki mały przerywnik w pędzącej akcji, mający na celu podsycić pragnienie czytelnika na większą liczbę umarlaków.
Największą zaletą tej książki jest trzymanie w niepewności do samego końca; akcja, wcześniej rozpędzona do granic możliwości, zwalnia dopiero na kilka zdań przed zakończeniem, pozostawiając nas z niemiłym uczuciem pragnienia więcej. Bo właśnie takie są zombie. Nierealne, a jednocześnie prawdziwe, przyciągają nas, a my wcale nie chcemy stawiać oporu.
Świat przedstawiony w The Walking Dead jest przerażająco mroczny, cyniczny i krwawy, a jednocześnie jak najbardziej realny. Ludzie stają w obliczu zagłady, każda stara się przetrwać na swój sposób, niszcząc w sobie empatię i altruizm. Każdy powoli staje się egoistą próbującym przetrwać za wszelką cenę. Pozostaje pytanie: gdybyśmy stanęli w obliczu takiej apokalipsy, ilu z nas stałoby się takimi Gubernatorami?
Za poznanie umarlaków dziękuję wydawnictwu SQN :)
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.