źródło |
Wowa spał jak zabity, chociaż miał umrzeć dopiero za tydzień. Kiedy w końcu się obudził, uświadomił sobie, że zupełnie nie pamięta, co robił poprzedniego wieczoru. W tej kompletnej niepamięci nie byłoby niczego wyjątkowego, gdyby nie to, że obejmowała nie tylko miniony wieczór...
Psychoanioł, Irlandia, emigracja, miłość, śmierć i rudy kot samobójca...
Co byście zrobili, drodzy czytelnicy, gdybyście się dowiedzieli, że ktoś zabił was tydzień temu i że macie tyle samo czasu na ewentualne uratowanie się? Budzicie się rano, a w głowie pustka, nie pamiętacie nic z ostatnich siedmiu dni. Dlaczego?
Z pomocą przyjdzie Wam usłużny psychoanioł – anioł ateistów – który pokrótce wyjaśni, że zostaliście zamordowani tydzień temu i że dostaliście drugą szansę; możecie wszystko zmienić, jeżeli nie dacie się zabić. Dosyć ostateczne, nieprawdaż? Załamalibyście się i schowali głowy pod poduszki? A może dali z siebie sto dwadzieścia procent i ubiegli swojego oprawcę? Opcji jest wiele i każda na swój sposób słuszna, ale co zrobi nasz bohater?
Pod czujnym okiem swojego nowego znajomego, psychoanioła Alfreda, Wowa przeżywa na nowo tydzień ze swojego życia. Plan był taki – złapać mordercę, zanim uda mu się dopełnić swoich chorych żądz. Kto wygra – nasz bohater czy tajemniczy zbrodniarz? Aby się tego dowiedzieć, musicie przeczytać książkę Łukasza Steca Psychoanioł w Dublinie!
.
źródło |
Łukasz Stec – trzydziestodwuletni pisarz, publicysta. Publikował m.in. w Gazecie Wyborczej, Przeglądzie, Kulturze i Pograniczach. Jego pióro cechuje wielka żartobliwość i dystans do otaczającej rzeczywistości.
Cóż mogę powiedzieć o tej książce? Jest niezwykła! Od pierwszej strony przyciąga lekkość, z jaką napisana jest ta powieść, i niebywały dystans do świata. Autor posługuje się językiem prostym, ale używa go w sposób niepozwalający oderwać oczu od kartki. Kiedy już zaczniesz czytać – nie ma litości, nawet nie myśl, że pójdziesz spać przed skończeniem rozdziału! (A każdy zapalony czytelnik wie, że zazwyczaj na rozdziale się nie kończy) Łukasz Stec bombarduje czytelnika ironią, sarkazm wycieka z kartek, a człowiek zapętla się w fabułę, nawet nie czując, że już dawno skończył czytać ostatnią stronę.
Nie czytam literatury obyczajowej. Zaciekawił mnie jednak tytuł i postanowiłam dowiedzieć się więcej o tej książce. Młody autor, opowieść o polskim emigrancie w Irlandii, ciekawy tytuł i rudy kot samobójca na okładce, czego mi więcej potrzeba, aby sięgnąć po daną pozycję? Nie zawiodłam się. Ta książka, która zaczęła się dosyć niepozornie, stała się dla mnie czymś więcej niż tylko przyjemną lekturą dla zabicia czasu. Dzięki lekkości swojej prozy Łukasz Stec jest w stanie zmienić pogląd czytelnika na świat. Przedstawia zupełnie inną wizję rzeczywistości; sprawił, że inaczej spojrzałam na sprawę emigracji, marzeń czy nawet miłości. Autor bardzo subtelnie wplótł w swoją opowieść wątek romantyczny. Przedstawił go tak jak nikt inny, w sposób zupełnie różny od tak popularnego patetycznego paplania, tak chętnie prezentowanego współczesnym kobietom i dziewczynom. Mimo że jestem większą fanką akcji niż czułostek, to muszę przyznać, że po przeczytaniu książki nie mogłam nie uronić chociażby jednej łzy szczęścia, że prawdziwa miłość jeszcze istnieje i że jest na wyciągnięcie ręki...
Komu polecam tę książkę? Wszystkim, którzy cenią nietuzinkową literaturę! Od pierwszej aż do ostatniej strony nie znalazłam ani jednego nudnego akapitu. Psychoanioł w Dublinie otwiera oczy na pewne tematy i daje nadzieję na szczęście, które tylko czyha za ulicy i czeka, aż się o nie potkniemy. Jestem pewna, że to gratka zarówno dla czytelników starszych, jak również młodszych, zwłaszcza nastolatków, którzy dopiero szukają swojego miejsca w świecie. Zakończenie sprawiło, że wylałam morze łez. Nie wiem do końca, czy były to łzy radości czy smutku, wiem jednak, że błagałam o kolejną książkę Łukasza Steca. Na pewno sięgnę po jakąś inną pozycję tego autora, a wy w tym czasie przeczytajcie Psychoanioła w Dublinie.
Zanim weszli na górę, widoczną nie tylko w całym Bray, lecz także z całego pobliskiego wybrzeża, odczytali na głos wszystkie swoje myśli. [...] Weszli na najwyższą górę w okolicy, ale może to jeszcze wyższa góra z góry to zaplanowała? I widziała to tak: oto wchodzą, wpatrzeni i wsłuchani w siebie. [...] Kiedy po mniej więcej godzinnej wędrówce docierają na szczyt, wiedzą już o sobie więcej niż najlepsi przyjaciele. I zamiast spoglądać na okoliczności przyrody [...] siebie tylko oglądają, siebie doglądają z niepewnością małego kota, który udaje, że wszystko jest w porządku, wszystko pod jego kontrolą, jednak zerka co chwilę niepewnie w obawie, że pan zaraz wyjdzie z domu i nigdy już nie wróci
Komu polecam tę książkę? Wszystkim, którzy cenią nietuzinkową literaturę! Od pierwszej aż do ostatniej strony nie znalazłam ani jednego nudnego akapitu. Psychoanioł w Dublinie otwiera oczy na pewne tematy i daje nadzieję na szczęście, które tylko czyha za ulicy i czeka, aż się o nie potkniemy. Jestem pewna, że to gratka zarówno dla czytelników starszych, jak również młodszych, zwłaszcza nastolatków, którzy dopiero szukają swojego miejsca w świecie. Zakończenie sprawiło, że wylałam morze łez. Nie wiem do końca, czy były to łzy radości czy smutku, wiem jednak, że błagałam o kolejną książkę Łukasza Steca. Na pewno sięgnę po jakąś inną pozycję tego autora, a wy w tym czasie przeczytajcie Psychoanioła w Dublinie.
Pamiętajcie – always look on the bright side of life!
źródło |
Właśnie zastanawiałam się o czym jest ta książka. Chyba jednak przeczytam :)
OdpowiedzUsuń