źródło |
Podobno lato to nie jest dobry
czas dla literatury sensacyjnej. A przynajmniej dla tej prawdziwej – krwistej i mrocznej. Kryminały czyta się wybornie
podczas chmurnej pogody, w nocnej porze, z niewielką lampką oświetlającą
kolejne stronice. Ja postanowiłam jednak wziąć lejący się z nieba żar na
własną stronę i spędzić przyjemny czas przy prostym, słonecznym sensacyjniaku.
Lukas Scarlett ma za sobą burzliwą przeszłość, teraz jednak jako uczciwy obywatel prowadzi dobrze prosperującą agencję detektywistyczną Falcon. W trakcje wykonywania jednego zlecenia jego najlepszy przyjaciel zostaje postrzelony. Cudem unika śmierci dzięki szybkiej pomocy przypadkowo napotkanej Chelsea. Poznając ją, Scarlett wplątuje się w niebywałą aferę, w której sekretny pokój w domu kobiety to tylko niewinny początek.
Nie spodziewałam się po tej książce zbyt wiele, niestety otrzymałam jeszcze mniej. Intryga jest tu prosta i łatwa do przewidzenia, jednak nie stanowi to większego problemu. Akcja powieści toczy się dość szybko, w krótkim czasie przeskakuje z małego amerykańskiego miasteczka do egzotycznego Puerto Vallarta, jednak nic szczególnego z tego nie wynika. Odniosłam wrażenie, jakby autorka nie przygotowała w głowie żadnego planu – rzuca postaciami z kąta w kąt jak marionetkami, bez większego sensu. Bohaterowie podróżują a to ze szpitala, a to do kryjówki głównego czarnego charakteru itd. Punktem kulminacyjnym tej beztroski jest wątek pobytu na bezludnej wyspie. Nie wnosi nic do fabuły i stanowi tylko zapełniacz pustych kartek.
Puerto Vallarta |
Nie ma jednak niczego gorszego od
zakończenia. Stężenie cukru przekracza w nim wartości przyswajalne dla
organizmu, a happy end staje się happy happy endem.
Największą bolączką książki Marty
Bilewicz pozostaje konstrukcja postaci. Główna para jest do bólu nudna i
schematyczna; autorka zupełnie nie zachęca do śledzenia ich losów. On – młody,
przystojny, o tragicznej przeszłości. Ona – młoda, seksowna, o tragicznej
przeszłości. Ten Zły – pozbawiony skrupułów, sumienia i jakichkolwiek zalet.
Drugoplanowi Przyjaciele – mający mało ważne, niewielkie problemy, ale lojalni
i oddani. Skonstruowani na najprostszych schematach, regularnie i niebezpiecznie
przypominających te z harlequinów. Bohaterowie Bilewicz to papierowe postacie
bez krwi i kości.
Język autorki jest prosty i
przyjemny w odbiorze, jednak czasami boli łopatologiczność pisarki. Bilewicz
niekiedy traktuje czytelników jak dzieci, jak na początku książki, gdy wyjaśnia
po kolei, od akapitów, sylwetki już i tak nieskomplikowanych postaci.
Co mi się podoba? Stylowa okładka
powieści (choć niemająca zbyt wiele wspólnego z jej treścią) i (tylko) jedna scena – odbywająca się na
cmentarzu. Jest mocna, nieco wzruszająca i ciekawie sprowadza motyw zemsty na
właściwe tory.
Mimo wszystko czasu spędzonego z
Goniąc cienie nie wspominam źle.
Niewyszukany, ale przejrzysty styl autorki oraz nieskomplikowana fabuła
wystarczą do dość miłego przebrnięcia przez te nieco ponad 300 stron,
szczególnie jeśli czyni się to, sącząc owocowy soczek pod letnim parasolem.
Oj. Nie wiem, co mam myśleć. Z jednej strony korci mnie sięgnąć po książkę, ze względu na to, co napisałaś na samym końcu, jednak z drugiej strony opis postaci mocno mnie zniechęca.
OdpowiedzUsuńSkoro Cię korci, przeczytaj, nic Ci nie zaszkodzi. Uważam, że każdy indywidualnie powinien ocenić tę pozycję. Dla mnie sensacja to mocna akcja, innym wystarczy swobodne łączenie wątków ;)
UsuńA mi się bardzo spodobała ta książka. Jednak rozumiem, że każdy lubi coś innego i tobie mogła nie przypaść do gustu.
OdpowiedzUsuń