źródło |
Shaun Mason nie jest już radosnym, nierozważnym facetem, który tyka zombie patykiem. Tragiczne wydarzenia ostatnich miesięcy odcisnęły na nim piętno. Stał się toksyczny dla otoczenia, z niemałym trudem jest w stanie znieść obecność tylko swoich współpracowników – Dave, Becks i Alarica. Stan jego życiowego zawieszenia nie trwa jednak wiecznie. Pewnego dnia na progu mieszkania staje naukowiec, który musiał upozorować własną śmierć, aby móc uciec i przekazać ekipie Przeglądu Końca Świata informacje o kolejnym spisku. Ktoś bardzo nie chce, aby prawda wyszła na jaw, bo ta może na zawsze zmienić losy świata. Wróg nie śpi, żywe trupy dyszą bohaterom w kark, a statystyki rosną!
Zarówno w Feed, jak i Deadline najbardziej przerażająca jest wizja świata, który wcale nie jest taki nierzeczywisty. Mira Grant opiera wszystkie swoje rozważania na najróżniejszych badaniach z dziedziny nauki, przez to jej historie nie są tylko mrzonkami, a wydają się bardzo logiczne. Fabuła stworzona jest wybornie. Połączenie horroru, thrillera i humoru z ciekawymi i nietuzinkowymi postaciami nie może się nie udać. Klimat tej części wydaje mi się nieco lżejszy w odbiorze od tomu pierwszego, ale nie jest to minusem. Po prostu miła odmiana, kiedy nie oddychasz, jakby na piersi zaparkował ci czołg. Do tego trochę odszedł w cień temat polityki, stanowi już jedynie tło wydarzeń. Można powiedzieć, że tego aspektu nieco mi brakowało, bo w pierwszej części był on jednym z powodów mojego zachwytu, ale w Deadline zastąpiono go czymś równie pasjonującym. Gdyby autorka kontynuowała rozterki polityczne, zapewne zarzuciłabym jej powielanie historii, a tak mam całkiem inną tematycznie opowieść, która jest naprawdę udaną i dobrze skonstruowaną następczynią Feed.
Poprzednia część skupiała się w dużej mierze na dwójce głównych bohaterów, a w przypadku tego tomu postaci wcześniej poboczne mają większe pole do popisu. I bardzo dobrze, bo faktycznie mają wiele do powiedzenia! Wszystkie są skonstruowane kompletnie i bardzo miło spędza się czas w ich towarzystwie.
O konstrukcji nie będę się rozpisywać, ponieważ zrobiłam to już szczegółowo w recenzji poprzedniego tomu, a w tej kwestii nic się nie zmieniło. Budowa książki została zachowana w takim samym tonie, co jest ogromnym plusem (podział na księgi, rozdziały zakończone wpisami z blogów). Język pozostaje typowy dla Miry Grant, a zarazem indywidualny dla każdego z bohaterów. W przypadku tego tomu niemal całość prowadzona jest w formie narracji pierwszoosobowej Shauna – miła odmiana dla panów, którzy wcześniej mogli czuć się nieco nieswojo.
Męczennik to tylko ofiara z bardzo dobrym PR-em.
Osobiście wolę być żywym tchórzem.
Osobiście wolę być żywym tchórzem.
Georgia Mason
Sposób prowadzenia fabuły przez pisarkę wygląda następująco: najpierw autorka sugeruje ci, co powinieneś myśleć, później nieświadomie zaczynasz się jej podporządkowywać, a kiedy już jesteś pewien, że wiesz, o co chodzi, następuje BUM i okazuje się, że jesteś w błędzie. Dałeś się zrobić na szaro, jak dziecko. Ja niemal słyszałam ten szyderczy śmiech, kiedy zrozumiałam, że znowu mnie wyrolowano. Przewroty akcji zdarzają się częściej niż deszcz w Dublinie.
Tę pozycję czytasz z zapartym tchem, robisz wszystko, aby jak najszybciej dowiedzieć się, jaki będzie finał, a kiedy już po tylu godzinach śledzenia tekstu docierasz do ostatniej strony, dowiadujesz się, że to dopiero początek. A wtedy już sam nie wiesz, co masz zrobić ze swoim życiem.
Myślę dosyć intensywnie nad tym, co mi się nie spodobało albo co mogłoby nie spodobać się wam. W przypadku Feed informowałam, że początek może być nieco nudny, ale w Deadline akcja zaczyna się dużo szybciej i nie zwalnia ani na minutę. Nie mogę też zarzucić autorce błędów w konstrukcji fabuły, bo wszystko jest tam dopięte na ostatni guzik. Bohaterowie należą do grona postaci, którym się kibicuje i nawet najbardziej wredny czytelnik raczej ich polubi. A do tego z każdą stroną zauważamy, jak się zmieniają, dojrzewają, załamują itp. Są po prostu bardzo ludzcy. Język jest przeplataniem tekstu zwykłego fragmentami naukowymi, więc trudno odmówić Mirze Grant finezji i pomysłowości. Jest dużo akcji, spisek, w tle zombie, wirus i śmierć. Do tego niezapomniany klimat wydarzeń i interesująca struktura blogosfery. Szukam czegokolwiek, żeby się przyczepić, ale nie znajduję. Wybaczcie.
Patrząc na to wszystko, trudno nie zastanowić się nad pytaniem, czy faktycznie przetrwaliśmy zagładę ludzkości... czy może tylko przesunęliśmy ją o dekadę czy dwie.
Polecam wszystkim czytelnikom spragnionym wrażeń, którzy przekroczyli próg 16 albo 18 lat. Sama już nie wiem, bo dzisiejsza młodzież jest nieprzewidywalna. W każdym razie miejcie na uwadze to, że w książce występuje słownictwo wulgarne oraz sceny dla niektórych przedziałów wiekowych uznawane za niestosowne.
Przeczytałam tę książkę w jeden dzień i kawałek nocy. Pięćset stron grubego tomiszcza o szerokim zagęszczeniu tekstu. Byłam tylko ja, paczka sucharów, kilka filiżanek kawy i proza Miry Grant. W ruch poszły nawet moje okulary, których używam w sytuacjach kryzysowych, kiedy oczy odmawiają współpracy. Mało nie oślepłam. Czy mnie to przeraża? Tak. Czy żałuję? Nie. Wręcz przeciwnie, zamierzam to powtórzyć. I zrobię to szybciej, niż wam się wydaje. Niech no tylko dorwę ostatni tom. A ty Miro Grant… nie zawiedź mnie!
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.