źródło |
Niewinność
Przyjaźń
Miłość
Samotność
Zatrucie
Zniewolenie
Jak radzicie sobie z bólem? Jak dajecie upust tak silnym emocjom? Chowacie się w najgłębszy zakątek swojego pokoju i topicie własną poduszkę? Kupujecie kubełek lodów wielkości małego kontenera i zasiadacie wygodnie przed telewizorem? Wychodzicie do ludzi i tłumicie swoją gorycz? Jeżeli chociaż na jedno z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, to spokojnie możecie stwierdzić, że zaliczacie się do tych normalnych i że wasze cierpienie nie jest niestandardowe.
Jednakże jaki byłby ten świat, gdyby wszyscy radzili sobie z bólem w ten sam sposób? A jeśli tu nie chodzi o owo panaceum, a raczej o cierpienie. Zatrzymajmy się tutaj na minutkę. Ile znamy rodzajów bólu? Zapewne moglibyśmy wymieniać w nieskończoność. Ale czy możemy je porównać? Czy da się stwierdzić, że coś boli bardziej, a coś mniej, i kiedy cierpienie jest największe? To już zapewne zależy od doświadczenia oraz indywidualnej tolerancji ciała i duszy. Skrzywdzona nastolatka pewnie powie, że najgorszą rzeczą jest utrata miłości. Wojskowy stwierdzi, że gorsze jest oglądanie śmierci przyjaciół i bezczynne patrzenie, jak to, o co walczysz, popada w ruinę na twoich oczach. Dziecko przestraszy się na samo wspomnienie płaczącej matki i milczącego ojca, który z trudem odwraca głowę, by nie uronić łzy – przecież to najodważniejszy człowiek na świecie. Co jest tak okrutne, że nasz superbohater jest na skraju załamania?
Ból. Integralna część naszego życia. Wszyscy mają na niego sposób. Dziewczyna już zawsze będzie ceniła miłość, żołnierz nigdy celowo nikogo nie zabije, a dziecko, gdy już dorośnie, będzie się starać nikogo nie doprowadzić do płaczu. Ale co z człowiekiem, który, wydawać by się mogło, nie doświadcza bólu?
Gdy chłopak przyjeżdża do Londynu, do domu zmarłego wuja, zaczyna go przeszywać pustka, jego dusza jest niepełna, w życiu czegoś mu brakuje. Wszystko się zmienia, kiedy malarz-przyjaciel, Bazyli Hallward, zapoznaje go z lordem Henrykiem Wottonem. Mężczyzna ten zmienia ideały chłopca na całe dalsze życie. Z niewinnego młodzieńca ten staje się wyrachowanym mężczyzną zawzięcie dążącym do swych celów. Na tyle nieubłaganie, że jest w stanie zapłacić najwyższą cenę...
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas czytania, to język. Książka, mimo że powstała w 1890 r., jest bardzo przystępnie napisana i z przyjemnością się ją czytało. Lektura XIX-wiecznej powieści daje zupełnie inne doznania. Musiałam się naprawdę skupić, by w pełni zrozumieć i doświadczyć przesłania płynącego z każdego przeczytanego zdania. Muszę dodać, że praktycznie na każdej stronie znajdowała się myśl, której ze świecą by szukać w obecnej literaturze, więc za żadne skarby świata nie chciałabym żadnej pominąć! Oscar Wilde pisze bardzo pięknym językiem, z chirurgiczną precyzją dodaje przymiotniki, które sprawiają, że opis nawet najpowszechniejszego przedmiotu staje się prawdziwym dziełem sztuki.
Skoro już mowa o opisach: gdy autor już się rozkręci, nie łatwo da się zahamować. Przedstawienie bogactw różnych zakątków świata zajęło około dwudziestu stron. Nie jest to mało, ale czytanie takiego monologu jest nie lada przyjemnością. Przynajmniej ja zupełnie nie czułam, że czytam już nastą stronę o podobnej tematyce. Dzięki lekkości języka, jakim napisany jest Portret Doriana Graya, z takim samym zapałem przeżywamy każdą kolejną wzmiankę o wewnętrznych przeżyciach głównego bohatera, kiedy nabywa kolejny wazon, który tak go zauroczył, czy odbiera komuś życie.
Oscar Wilde umieścił akcję swej powieści w najciekawszym możliwym czasie i miejscu. Romantyczny Londyn od zawsze okryty był mgiełką miłości, pasji i szaleństwa. Jest w tym miejscu coś niezwykłego, coś, co samo z siebie generuje ponurą, nieporównywalną z niczym atmosferę długo skrywanej tajemnicy.
Warto również wspomnieć o adaptacji filmowej. Według mnie jest to kawał dobrej roboty, chociaż nijak się ma do książki. Mam na myśli to, że tylko w niewielkim stopniu pokrywa się z oryginałem. To zrozumiałe, że film został podkręcony, aby być bardziej atrakcyjnym dla odbiorców. Niestety należę do osób, które najpierw zapoznały się z ekranizacją. Z niecierpliwością wypatrywałam poruszonych w niej wątków, których nie doczekałam się, czytając powieść. Muszę ostrzec – w książkowym oryginale nie doszukujcie się perwersji, bo jej tam nie ma! Za to film aż ocieka seksualnością i to jest chyba to, co najbardziej mnie zaskoczyło, kiedy już przeszłam do lektury. Jednakże przyznaję, film jako osobna pozycja jest świetny, niczego mu nie można zarzucić – obsada, kostiumy, scenografie – wszystko to dopięte jest na ostatni guzik.
Jak mam tu podsumować takiego klasyka? Chyba nikt nie będzie zaskoczony, gdy powiem po prostu – arcydzieło! Cudowne oderwanie się od zwykłych książek, jakimi masowo karmią nas autorzy XXI wieku. Dla wielu będzie to pewnie wymagająca lektura, ale samo czytanie tych pięknych słów, które teraz przeszły już do kanonu archaizmów, stanowi niezrównaną przyjemność. Nikogo również nie zdziwi, że jest to typowo kobieca literatura. To przecież panie zazwyczaj lubują się w wyczerpujących opisach przeżyć wewnętrznych. Muszę jednak stwierdzić, że nawet panowie znajdą tu coś dla siebie – motywy cierpienia, prześladującej przeszłości czy nawet morderstwa.
Nie obędzie się oczywiście bez elementów patosu – sam motyw malowidła, które odkrywa najciemniejsze zakamarki duszy, został ujęty w popkulturze już chyba milion razy. Mimo wszystko naprawdę warto przebrnąć przez te 300 stron, by na koniec przyznać, że Portret Doriana Graya jest w stanie coś w życiu zmienić.
Dorian Gray. Ideał. Piękny młodzieniec, doskonale wychowany, bogaty. Ale czy to szczęście nie jest jedynie ułudą?
Gdy chłopak przyjeżdża do Londynu, do domu zmarłego wuja, zaczyna go przeszywać pustka, jego dusza jest niepełna, w życiu czegoś mu brakuje. Wszystko się zmienia, kiedy malarz-przyjaciel, Bazyli Hallward, zapoznaje go z lordem Henrykiem Wottonem. Mężczyzna ten zmienia ideały chłopca na całe dalsze życie. Z niewinnego młodzieńca ten staje się wyrachowanym mężczyzną zawzięcie dążącym do swych celów. Na tyle nieubłaganie, że jest w stanie zapłacić najwyższą cenę...
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas czytania, to język. Książka, mimo że powstała w 1890 r., jest bardzo przystępnie napisana i z przyjemnością się ją czytało. Lektura XIX-wiecznej powieści daje zupełnie inne doznania. Musiałam się naprawdę skupić, by w pełni zrozumieć i doświadczyć przesłania płynącego z każdego przeczytanego zdania. Muszę dodać, że praktycznie na każdej stronie znajdowała się myśl, której ze świecą by szukać w obecnej literaturze, więc za żadne skarby świata nie chciałabym żadnej pominąć! Oscar Wilde pisze bardzo pięknym językiem, z chirurgiczną precyzją dodaje przymiotniki, które sprawiają, że opis nawet najpowszechniejszego przedmiotu staje się prawdziwym dziełem sztuki.
A jednak sądzę, że gdyby chociaż jeden człowiek wyżył się w pełni i całkowicie, nadając kształt swemu uczuciu, wyrażając każdą myśl, urzeczywistniając każde marzenie, już przez samo to spłynęłaby na świat taka olbrzymia fala radości, że musielibyśmy zapomnieć o całej chorobliwości średniowiecza i powrócić do ideały helleńskiego. [...] Ale najodważniejszy z nas boi się samego siebie.
Oscar Wilde umieścił akcję swej powieści w najciekawszym możliwym czasie i miejscu. Romantyczny Londyn od zawsze okryty był mgiełką miłości, pasji i szaleństwa. Jest w tym miejscu coś niezwykłego, coś, co samo z siebie generuje ponurą, nieporównywalną z niczym atmosferę długo skrywanej tajemnicy.
Warto również wspomnieć o adaptacji filmowej. Według mnie jest to kawał dobrej roboty, chociaż nijak się ma do książki. Mam na myśli to, że tylko w niewielkim stopniu pokrywa się z oryginałem. To zrozumiałe, że film został podkręcony, aby być bardziej atrakcyjnym dla odbiorców. Niestety należę do osób, które najpierw zapoznały się z ekranizacją. Z niecierpliwością wypatrywałam poruszonych w niej wątków, których nie doczekałam się, czytając powieść. Muszę ostrzec – w książkowym oryginale nie doszukujcie się perwersji, bo jej tam nie ma! Za to film aż ocieka seksualnością i to jest chyba to, co najbardziej mnie zaskoczyło, kiedy już przeszłam do lektury. Jednakże przyznaję, film jako osobna pozycja jest świetny, niczego mu nie można zarzucić – obsada, kostiumy, scenografie – wszystko to dopięte jest na ostatni guzik.
Jak mam tu podsumować takiego klasyka? Chyba nikt nie będzie zaskoczony, gdy powiem po prostu – arcydzieło! Cudowne oderwanie się od zwykłych książek, jakimi masowo karmią nas autorzy XXI wieku. Dla wielu będzie to pewnie wymagająca lektura, ale samo czytanie tych pięknych słów, które teraz przeszły już do kanonu archaizmów, stanowi niezrównaną przyjemność. Nikogo również nie zdziwi, że jest to typowo kobieca literatura. To przecież panie zazwyczaj lubują się w wyczerpujących opisach przeżyć wewnętrznych. Muszę jednak stwierdzić, że nawet panowie znajdą tu coś dla siebie – motywy cierpienia, prześladującej przeszłości czy nawet morderstwa.
Nie obędzie się oczywiście bez elementów patosu – sam motyw malowidła, które odkrywa najciemniejsze zakamarki duszy, został ujęty w popkulturze już chyba milion razy. Mimo wszystko naprawdę warto przebrnąć przez te 300 stron, by na koniec przyznać, że Portret Doriana Graya jest w stanie coś w życiu zmienić.
Wszyscy cierpimy karę za to, czego się wyrzekamy, i odruch przez nas zdławiony rozpładza się w naszej duszy i zatruwa ją. Ciało grzeszy i na tym grzech się kończy, bo czyn jest rodzajem oczyszczenia. Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej. Gdy będziemy się jej wypierali, dusza zachoruje z tęsknoty za tym, czego sobie odmawiała, z żądzy za tym, co potworne jej prawa uczyniły potwornym i bezprawnym.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.