źródło |
W Polsce panuje bardzo dziwna
tendencja wydawnicza. Książkowe serie, liczące po kilkanaście tomów, u
nas wydawane są po macoszemu i trudno doczekać się wszystkich części
wydanych po polsku. Są też takie sytuacje, że otrzymujemy nową książkę,
całkiem nowego autora na rynku polskim, po czym okazuje się, że napisał
on już kilka powieści z tej serii, ale jak to u nas bywa, ktoś zabrał się do wydania dopiero teraz. Przede mną leży najnowsze dzieło Jorna Liera
Horsta Jaskiniowiec. Z okładki krzyczy wielki napis Nowy Jo Nesbø – wiecie, że darzę dużą sympatią króla zimnych fiordów Norwegii,
więc takie porównanie skutecznie zachęciło mnie do przeczytania najlepszego norweskiego kryminału 2012 roku. Jakież było moje
zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że ta oto książka należy do serii o perypetiach Williama
Wistinga – komisarza norweskiej policji i jest ona już DZIEWIĄTĄ z
kolei, a dopiero pierwszą w Polsce. Widocznie coś za granicą musi zostać
obwołane bestsellerem, bo ktoś to u nas wydał.
Wisting prowadzi dwie sprawy, jednak jedną z nich traktuje bardzo nonszalancko – ot, stary jegomość od czterech miesięcy siedział martwy przed telewizorem. Nie miał przyjaciół, rodziny, kogoś, kto mógłby się nim interesować – umarł w samotności. Druga sprawa to prawdopodobne morderstwo faceta w kwiecie wieku, którego zwłoki ukryto w miejscu wycinki świerków – ciało schowano pod drzewem. Równocześnie prywatne śledztwo prowadzi córka Williama – Line – dziennikarka jednego z miejscowych dzienników. Sprawa zwłok ukrytych pod świerkiem czy jodłą nabiera bardzo niebezpiecznego wyrazu i rozszerza się na skalę międzynarodową. Co z tego wyniknie?
Powiem od razu. Horst to nie Nesbø. Nie pisze jak on, nie ma nawet dużych podobieństw do prowadzenia fabuły. Bohaterowie nie są rozbudowani i rozłożeni na czynniki pierwsze jak u Nesbø, akcja płynie nierówno i co jakiś czas się zacina. Horst opisuje każdą, nawet najbardziej prozaiczną czynność, nadając jej bohaterski charakter – ile razy pisał, że ktoś wrzucił bieg na jałowy i skrobał szyby, nie powiem wam, ale zdecydowanie za dużo. Autor przedstawia wszystkie dni z życia dwójki głównych bohaterów – ojca i córki, którzy mają kompletnie inne metody – jednak wszystkie dni zaczynają się i kończą tak samo.
Działania policjantów i specjalnych służb bledną w porównaniu z metodami dziennikarzy – są oni bezwzględni, uparci i bezczelni. Skupiają się na faktach i próbują dociec wszystkich, nawet najmniejszych powiązań ofiar z otoczeniem, a fotka zwłok czy miejsca zbrodni jest na wagę złota. Horst ośmiesza policję – ganiają za mordercą, który nie wiadomo, czy żyje; jego działania są kompletną niewiadomą, a dowody zbierane z mozolnym trudem. Dziennikarce wszystko przychodzi z wielką łatwością, a jej trzeźwe myślenie i opanowanie przynoszą efekty – w pewnym momencie wie więcej od policjantów, którzy – jak to na Skandynawów przystało – wiecznie chodzą po biurze z kubkiem kawy i miotają się, byleby coś wymyślić i rzucić się za idiotycznym tropem.
Jak wspomniałem wyżej, akcja jest nierówna i bardzo poszarpana. Bo tak naprawdę dla autora nie była ona, chyba, najważniejsza. Skupił się on na aspekcie samotności i jej psychologicznym obrazie, dzięki czemu mamy głębokie analizy głównych bohaterów na ten temat, zeznania świadków, którzy również żyją samotnie i wiodą nudne i bezkształtne życie. Trzeba przyznać Horstowi, że świetnie przedstawił tych najstarszych ludzi, którym nie pozostało nic, prócz codziennych przyzwyczajeń – ich słowa zmuszają do refleksji i przemyśleń. Jednak ja, jako wymagający czytelnik, chcę, by coś się działo, a przy książce, która liczy niespełna 390 stron i w której akcja powoli nabiera rozpędu po 200 stronach, jestem zmuszony trochę ponarzekać. Wynudziłem się strasznie, męczyłem Jaskiniowca kilka dni, czytając naraz po 20-40 stron, bo więcej nie dało rady – jeżdżenie samochodem (jałowy bieg), picie kawy, zbieranie dokumentów, opracowywanie raportów i przeprowadzenie wywiadów – do tego wszystkiego sprowadza się książka do dwusetnej strony. I podczas lektury nie dzieję się praktycznie nic – żadnych zabójstw, zwłok, pościgów, strzelanin, podejrzanych, spektakularnych zatrzymań i aresztowań. Wszystko dzieje się powoli i z porządkiem, który wyraźnie spodobał się autorowi, a ja się po prostu wynudziłem.
Technicznie i stylistycznie jest naprawdę dobrze; trafiają się wyraźne powtórzenia, ale byków nie ma, więc przyczepić się do języka nie można. Styl autora to sprawa indywidualna, i albo ci się spodoba, albo nie – akapity są krótkie, po dwa, trzy zdania, opisujące wszystko dookoła; Horst skupia się na atmosferze, która gęstnieje z każdą kartką i psychologicznym wydźwięku powieści. Książka ma na celu zmusić cię do wysiłku intelektualnego, a nie serwować morderstwo co parę stron. Nie rozumiem porównań do Nesbø, który ma kompletnie inny styl, a jego bohaterowie to perełki, dopieszczone w każdym calu – w przeciwieństwa do Horsta.
Akcja przyspiesza znienacka pod koniec kryminału, gdy wszystko się wyjaśnia, a policjanci po kilku tropach w końcu trafiają na ten właściwy – wprawny czytelnik takich powieści rozwiąże zagadkę sam, bez niczyjej pomocy, wystarczy zwrócić uwagę na jeden szczegół podczas rozmów. Gdy już wydarzenia rozpędzą się do tego stopnia, że nie możemy oderwać się od książki, Horst pisze, jak gdyby był innym człowiekiem – jego słowa są jakby kadrami wyciętymi z amerykańskiego filmu sensacyjnego, a bohaterowie to odważni ludzie, którzy zrobią wszystko w imię sprawiedliwości. Efekt jest taki, że ostatnie strony przeczytacie błyskawicznie, a oczy nie będą mogły nadążyć za literami; szkoda tylko, że nie da się tak z całą książką.
Kończąc, Jaskiniowiec to kryminał średni, z kilkoma błędami i akcją, która stoi w miejscu przez dużą liczbę stron, by w końcu ciut się rozpędzić. Horst świetnie przedstawił starszych, osamotnionych ludzi, a życie w samotności wysuwa się na temat numer jeden tej książki, bo autor znakomicie je opisał jako przypadłość, która może czekać każdego z nas. Nie rozumiem tak wysokich ocen blogerek, które przeczytały Jaskiniowca przede mną – rozumiem, że psychologiczne podejście do tematu jest skonstruowane bardzo dobrze, ale od dobrego kryminału wymaga się o wiele więcej i liczą się również dopieszczeni bohaterowi, nieprzewidywalne zwroty akcji (to, że ktoś zostanie porwany, można było wysnuć po sześciu stronach powieści), ponura i mroczna atmosfera, która tutaj gęstnieje baardzo powoli, no i oczywiście najważniejsza główna postać, a w tym przypadku postacie, których niektóre działania są po prostu niezrozumiałe. Horst może Nesbø co najwyżej wypastować buty :)
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.