źródło |
Prószący śnieg
za oknem, przepyszny aromat domowych wypieków dobiegający z kuchni,
niecierpliwe wyglądanie pierwszej gwiazdki… Czego brakuje w tym zestawieniu?
Oczywiście dobrego świątecznego filmu. I nie, nie mam tu na myśli Kevina po ran
enty maltretującego włamywaczy, ale jedną z najlepszych komedii wszech czasów – To właśnie miłość.
Film Richarda
Curtisa dzieli się na kilka przeplatających się historyjek. Nowo zaprzysiężony
premier Wielkiej Brytanii będzie musiał poradzić sobie nie tylko z
odpowiedzialnym stanowiskiem, ale także z zauroczeniem jedną z pracownic jego
biura. Będąca w długoletnim związku Karen zauważa, że jej mąż coraz bardziej
się od niej oddala. Jamie wyjeżdża za granicę, aby podreperować złamane serce, i
niespodziewanie odnajduje tam miłość. Młody chłopiec pragnie rozbudzić
zainteresowanie najpopularniejszej uczennicy w szkole. Przebrzmiały gwiazdor
rocka próbuje w wielkim stylu powrócić na scenę. I tak dalej, i tak dalej…
Takie natężenie
różnorodnych opowieści grozi zawsze zredukowaniem fabuły do szeregu
standardowych frazesów. Lecz Curtis przekuwa wady w zalety i dzięki nowelowej
formule unika scenariuszowej nudy, sklejając swój film z samych głównych
atrakcji. W mistrzowski sposób potrafi w zaledwie trzech scenkach (ba, niekiedy
nawet w jednym ujęciu) uchwycić esencję swoich bohaterów. W ciągu kilku minut
charakteryzuje postacie lepiej niż niejeden reżyser w dwugodzinnym filmie. Do
tego w doskonały sposób łączy wszystkie nowele, subtelnie zacieśnia je ze sobą,
tworząc zgrabną całość.
źródło |
Miłość ma wiele
twarzy – zdaje się mówić Curtis, gdyż przedział wiekowy w jego filmie jest
spory. Każdy z widzów odnajdzie w którymś z bohaterów cząstkę własnych
pragnień, obojętnie czy utożsami się z szarą biurową myszką czy ze świeżo
upieczonym wdowcem. Reżyser oddaje emocje każdej z osób z wyczuciem. Nikogo nie
bagatelizuje, z empatią traktuje osobiste rozterki bohaterów. Każdy jest dla
niego ważny, bo każdy szuka miłości i bliskości drugiej osoby na swój sposób.
Lwią przysługę
oddają filmowi aktorzy. Zarówno starsi wyjadacze (Rickman, Thompson, Nighy,
Neeson), jak i nowa brytyjska śmietanka (Knightley, Freeman, Lincoln) spisują
się znakomicie. Ich naturalność dodaje całości bezpretensjonalnego uroku. Bezbłędnie
wykorzystują wszystkie zabawne bądź wzruszające gagi sytuacyjne, a tych jest w
filmie sporo. Jeśli waszych serc nie poruszy ciche miłosne wyznanie Marka czy scena
z Samem na lotnisku, to znaczy, że są one z kamienia.
źródło |
Aby bańka
słodkiego świątecznego klimatu nie urosła do horrendalnych rozmiarów, Curtis
wzbogaca ją o gorzkie spostrzeżenia. Nie ukrywa, że, jak w prawdziwym życiu,
nie wszystkich czeka szczęśliwe zakończenie. To, jak na standardy komromów,
bardzo rzadki punkt widzenia. I dlatego właśnie Love Actually, mimo zaledwie 11 lat na karku, należy już do klasyki gatunku. Perfekcyjnie łączy bowiem skrajne
przeciwieństwa – to cudowny feel-good movie, ale podszyty smutkiem, obraz
słodki, ale jednocześnie gorzki, prawdziwy i bajkowy w jednym momencie.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.