źródło |
Przeszłość buduje nas jako ludzi. Blizny, które pozostawia, kształtują nas, a to, jak sobie radzimy z jej konsekwencjami, rzeźbi naszą duszę.
Tytuł: Amber
Autor: Gail McHugh
Wydawnictwo: Akurat
Amber Moretti jest jedną z tych osób, które doświadczyły prawdziwego koszmaru – jej życie stało się przekleństwem, a dziewczyna dotąd nie może poradzić sobie z przeszłością, która nawiedza ją za każdym razem. Pewnego dnia na uczelni poznaje dwóch mężczyzn – Brocka i Rydera. Pierwszy początkowo zaczyna ją intrygować, drugi – odpychać. Dwa różne charaktery. Jedna wrażliwa dziewczyna. Co z tego wyniknie? Okazuje się, że Amber nie może dokonać wyboru. Zakochała się. W nich obu. Nadzieja na normalne życie Moretti wisi na włosku. Czy dokona odpowiedniego wyboru? Jeśli oczywiście można powiedzieć, że w tej sytuacji istnieje ODPOWIEDNI wybór.
Amber długo przed swoją polską premierą zaczęła zarażać czytelników niesamowitą atmosferą. Już sama okładka sprawia, że książka momentalnie ląduje na naszej liście must have i wkrótce stanie wśród innych perełek na półce. Gdy po raz pierwszy napotkałam jej zapowiedź, zakochałam się. Po prostu. Poczułam, że to coś dla mnie. Po jakimś czasie książka znalazła się na mojej półce, a ja początkowo przeraziłam się jej objętością. Zadałam sobie pytanie: kiedy ty to, dziewczyno, przeczytasz? Ostatecznie doszłam do wniosku, że ze względu na swoją sporą liczbę stron Amber zapewni mi rozrywkę, okaże się czasoumilaczem i antydepresantem. Wtedy tak sądziłam…
Nie jest to bynajmniej powieść oryginalna, gdyż autorka powiela w niej schemat typowej obyczajówki z romansem w roli głównej. Pojawia się ON, pojawia się ONA, w tle przeszłość. To wszystko doprawione dużą dawką miłości – w każdej postaci. Mimo że McHugh posługuje się szablonem – udaje jej się stworzyć niepowtarzalny klimat narracji i sprawić, że czytelnik nie będzie mógł oderwać się od lektury, dopóki nie pozna zakończenia.
Narracja – to zdecydowanie najmocniejsza strona tej powieści. Umiejętne żonglowanie słowami, ubogacanie tekstu za pomocą metafor i porównań, a także niebanalne dialogi sprawiają, że książka ma w sobie to coś. Amber trzyma w napięciu do ostatniej strony. To, co dzieje się na tych prawie 600 stronach, można porównać do jazdy ekstremalnej. Gdy tylko czytelnik wpada w wir wydarzeń, nie może się z niego wydostać. Mimo wszystko przewraca kolejne kartki i rozdział po rozdziale śledzi losy postaci. Momentami zdarza się, że dogłębne opisy nużą, jednak nie jest to powód, dla którego należałoby rzucić książkę w kąt i raz na zawsze o niej zapomnieć. Gdzieś w naszej podświadomości pojawia się myśl: czytaj dalej. No i czytamy. Czytamy. Czytamy…
Bohaterowie są wyraziści – zarówno Amber, jak i dwójka jej amantów, są na tyle dobrze wykreowani, że można ich poznać od podszewki i ocenić ich postępowanie w toku akcji. Amber – niepozorna nastolatka, która przeżyła prawdziwą tragedię, spędza swój pierwszy dzień w zupełnie nowym miejscu. A jednak wcale nie taka zwykła. Złoty kolor jej oczu wprost hipnotyzuje, sprawia, że w ciągu kilku chwil dziewczyna zyskuje rzeszę wiernych "fanów". Również niezwykłych – Rydera i Brocka – facetów, dla których – wydawać by się mogło – nie istnieje coś takiego jak miłość. A jeśli istnieje – wyłącznie fizyczna. Żadnych emocji, żadnych uczuć. Tylko seks. Jak to pogodzić? Czy "Bursztynowa" odnajdzie się w nowym środowisku, czy pozbędzie się koszmarów przeszłości? W końcu – czy będzie w stanie sprawić, że w słowniku któregoś z chłopaków pod hasłem miłość pojawi się wzmianka o czymś poza zaspokojeniem pewnych potrzeb…?
(…) miłość nas zmienia. Zmienia wszystko, w co wierzymy. Miłość jest czysta i jednocześnie samolubna. Potrafi sprawić, że pragniemy rzeczy, których nie powinniśmy pragnąć. Że nienawidzimy osoby, jaką się stajemy. Miłość jest szczodra i chciwa, niezdecydowana i zaborcza, mściwa i magiczna zarazem. Sprawia, że przeskakujemy z jednej urojonej emocji w drugą, trzymając nas jednocześnie w nikczemnej sieci euforii, uplecionej z najpiękniejszych kłamstw i najstraszniejszych prawd.
Autorka dokładnie – aż do bólu – przemyślała każdy szczegół konstrukcji swoich postaci, tak że gdy tylko zaczynamy czytać, nasza wyobraźnia zaczyna działać. Liczymy na to, że powieść powali nas na kolana, że odnajdziemy w niej głębszy sens, drugie dno, które w jakiś skłoni nas do refleksji i własnej interpretacji. Tylko… co jeśli książka, którą trzymamy w dłoniach, jest płytka, a akcja wcale nie pędzi na łeb na szyję – jak nam się wydawało? Co jeśli tracimy czas i po lekturze zaczniemy żałować?
Poświęciłam Amber naprawdę sporo czasu. Zwykle na jedną książkę potrzebuję trzech dni, a tę czytałam ponad tydzień, co świadczy o tym, że nie uznałam jej za bezwartościową. Mogę powiedzieć wprost: nie żałuję. To była ciekawa przygoda, która dostarczyła mi wielu wrażeń i oderwała mnie od szarej akademickiej rzeczywistości. Ale… Czuję się oburzona zachowaniem Amber i jej "bohaterów" Rydera i Brocka, którzy wręcz biją się o dziewczynę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że owa bójka trwa… 590 stron! A Amber? Nie wie, którego z nich wybrać. Poziom mojej irytacji znacznie wzrósł, gdy jej "ukochany" (który w późniejszym czasie okaże się jedną wielką niewiadomą) proponuje jej TRÓJKĄT. Dobrze czytacie. Chłopak, który twierdzi, że Amber jest jego brakującą połówką, dzięki której jego życie zyskało sens, nagle wręcz namawia dziewczynę na zbiorowy seks. Karygodne.
No dobrze… ale przecież wcześniej napisałam, że nie żałuję, że przeczytałam tę książkę. Czy aby na pewno nie przeczę sama sobie? Nie, ponieważ niemal w każdej książce są takie wątki, które doprowadzają nas do granic wytrzymałości psychicznej, a mimo wszystko nam się one podobają. Wszystko za sprawą dominacji scen, które chwytają nas za serce, przyprawiają o gęsią skórkę czy wyciskają z naszych oczu łzy. Śledząc losy małej siostrzyczki Rydera, przyłapałam się na tym, że jednocześnie płakałam i się uśmiechałam. Autorka sprytnie oddziałuje na nasze emocje – z jednej strony serwuje nam banalne rozmowy bohaterów, z drugiej – ich niesamowicie wzruszające historie.
Nasze życie nie należy do nas. Nigdy. Od narodzin do śmierci jest nam wydzierżawione. Podpisujemy kontrakt z duchem, który od chwili, gdy pierwszy raz otwieramy oczy, trzyma miecz nad naszą głową. Nieustające przeczucie, że w każdej chwili ostrze może spaść nam na kark, kończąc wszystko...
Nie wiem, jak to rozgryźć. Amber na pewno nie zasługuje na miano kiczu. Jest to książka, która – owszem – wyda nam się bez sensu, bo co sensownego może być w kochaniu dwóch facetów naraz? Mimo wszystko znajdziemy w niej to, czego zwykle w książkach New Adult szukamy – raz smutek i łzy, raz śmiech; raz komedię, raz tragedię… słowem: EMOCJE!
Autorka uświadomiła nam, że przeszłość ma wpływ na nasze życie, a tragiczne doświadczenia sprawiają, że stajemy się silniejsi w walce o własne życie. Ponadto wrażenie wiarygodności potęguje narracja z perspektywy każdego z bohaterów. Gail McHugh steruje czytelnikiem i wodzi go za nos, by ten – coraz bardziej zafascynowany i zdeterminowany – oddał się w pełni akcji książki i nią żył nawet przez długi czas po jej przeczytaniu.
Nie zrażajcie się nieprzychylnymi opiniami, po prostu sięgnijcie po Amber i sami się przekonajcie, jaka jest ta książka. Według mnie warto poświęcić jej trochę czasu, bo mimo niedociągnięć stanowi galerię ludzkich portretów psychologicznych. Jest wielobarwna, wieloaspektowa… warta uwagi.
Moja opinia (już na blogu) być może jest aż nadto pochlebna, bo uwielbiam takiego typu powieści. Czasami potrzebuję czegoś niezobowiązującego. Ale cieszę się, że nie uważasz "Amber" za kicz sam w sobie, bo jednak te emocje, to jest to :)
OdpowiedzUsuń