NAJNOWSZE

czwartek, 3 marca 2016

Nienawistna ósemka – najnowszy film Quentina Tarantino

źródło


To było cholernie dziwne doświadczenie, ten film, proszę mi wierzyć. Jestem fanem dobrego kina, dlatego nie mogłem nie wybrać się na ósmy film Quentina Tarantino pt. Nienawistna ósemka. To byłby niewybaczalny grzech. Każdy, kto obejrzał choć jeden jego film, a z całą pewnością większość z czytających oglądała np. Pulp Fiction, wie doskonale, jak wygląda typowy film tego reżysera. Pełen dziwnych scen, na pozór niepasujących do siebie, czarnego humoru i bezkompromisowo szczerego języka, który nie szczędzi nam przekleństw. 


Tytuł: Nienawistna ósemka
Reżyser: Quentin Tarantino
Data premiery w Polsce: 15 stycznia 2016 r.



A z czym się tego Tarantino je? Otóż mamy do czynienia z dość typowo nietypową historią. Przedstawione są nam losy, które możemy zamknąć w przeciągu około dwóch dni, kilku łowców głów: majora Marquisa Warrena i Johna Rutha oraz Daisy Domergue schwytanej przez poprzednio wymienionego i wiezionej do Red Rock, gdzie ma zawisnąć na stryczku. Po drodze z powodu okropnej śnieżycy zatrzymują się w Pasmanterii Minnie. Zastają tam grupę ludzi, którzy tak jak oni chronią się przed zamiecią. Szybko jednak okazuje się, że nikt nie jest do końca tym, za kogo się podaje.

Chciałbym tutaj podać obsadę aktorską, przynajmniej kilka postaci, które zwróciły moją szczególną uwagę. Oczywiście kanoniczny w filmach tego reżysera Samuel L. Jackson, grający majora Warrena, i Kurt Russell w roli Johna Rutha. Oboje zagrali cichych i bezwzględnych łowców skrywających swoją przeszłość i uczucia. To oni wywarli na mnie największe wrażenie. Warto jednak nadmienić jeszcze jedną osobę, która umiliła mi ten obraz. To może być pewnym zaskoczeniem dla niektórych, ale mój wybór padł na Tima Rotha, grającego rolę kata o imieniu Oswaldo Mobray. Każde jego słowo i każdy gest były niezwykle płynne, nie wyuczone, ale poczute w głębi serca. Nie czułem tutaj gry na siłę, nie czułem przesady. Zawsze wyważony, zawsze dopasowany do sytuacji Roth lał miód na serce przez około dwie godziny (gdyż pojawia się dopiero w Pasmanterii, a film trwa dwie godziny i czterdzieści siedem minut). Całą obsadę oceniłbym jako bardzo dobrą i dopasowaną. Dało się wyczuć pewną... niszowość, pomimo że w tym filmie brali udział również znani i popularni aktorzy. 

Co sądzę o filmie? Jest tego całkiem sporo, bo i film nie jest po prostu płytkim kinem akcji, a tą specyficzną produkcją, w której widać dbałość o każdy detal. Nawet akcenty humorystyczne, cóż, w większości przypadków balansujące na granicy dobrego smaku (co akurat w przypadku tego reżysera jest po prostu diamentem) są zrealizowane dokładnie, pieczołowicie i potrafią zagrać na emocjach. Na różnych ich strunach, czasami takich, których naruszenia byście się w przypadku filmu Tarantino nie spodziewali. Każda scena ma rozwinięcie, każda, nawet z pozoru bezsensowna akcja któregoś z bohaterów może mieć istotny wpływ na dalszą część fabuły. Także gdy wybierzecie się do kina, nie spuszczajcie wzroku, gdyż w każdej chwili może zdarzyć się coś, co przesądzi o dalszym losie naszych bohaterów. Zdjęcia zostały zrobione bardzo dobrze, co prawda początek był irytująco długi i nużący, gdyż skończyły się czasy, gdy siedziałem podekscytowany przez około trzy minuty, patrząc, jak kamera oddala widok od krzyża. Trzymają one jednak klimat, pewną surowość i kameralność. 

Jeśli mówimy o kameralności, to podczas seansu jeden z oglądających powiedział, że film z pewnością miał mały budżet. Nie doświadczymy w nim wybuchów. Nie doświadczymy w nim pościgów. Doświadczymy klimatycznych scen przeładowanych dialogami, które budują każdą postać z osobna, tworząc przy tym jednak niezwykły kształt całości. Jego kameralność i brak fajerwerków to właśnie coś, co powinno być wykorzystywane jak najczęściej, ponieważ nadaje to pewnej klasy dziełu, pewnego osobistego szlifu, tak rzadko wyczuwalnego w obecnych produkcjach. Jeśli jesteśmy już przy tej dość niezwykle zrealizowanej konstrukcji filmu, to chciałbym powiedzieć kilka słów o dialogach. Nie mógłbym tego fragmentu pominąć, gdyż jest on integralną, a nawet najważniejszą częścią filmu, ponieważ to one go w tym przypadku tworzą. To dzięki dialogom odkrywamy z zaciśniętymi ze stresu dłońmi kolejne szczegóły na temat bohaterów oraz sytuacji, w jakiej się znajdują. To nie jest jeden z tych filmów, które "kładą lachę" na rozwój stworzonych przez siebie postaci. Wręcz przeciwnie. Tutaj ten rozwój następuje przez całą rozciągłość dzieła Tarantino i do ostatniej sekundy tak naprawdę nie wiemy o tych postaciach wszystkiego. Wiemy jedynie to, co w naturalny sposób zdołali nam przekazać. 

Co do bohaterów, ważną rzeczą, o której powinienem wspomnieć jest to, że są oni bardzo prawdziwi. Niezwykle ludzcy. Quentin opiera się w swoim filmie o fragment historii Ameryki po wojnie secesyjnej. Nasi bohaterowie to reprezentanci obu walczących podczas tej wojny frakcji. Mają odmienne poglądy, odmienne wartości, ale nie możemy o żadnej z tych osób powiedzieć, że są po prostu złe albo po prostu dobre. Są ludzkie. Może dlatego tak łatwo było mi się do nich przywiązać? Może właśnie dlatego tak doskonale rozumiałem ich motywy, każdego z osobna. Każdy widz ma swoich faworytów, kogoś, po czyjej stronie stoi. Czy to właśnie nie jest piękne i czy nie jest to esencją, albo raczej czy nie powinno to być esencją każdego filmu? Koniec ze sztampowymi cliche w stylu "ten brzydki ze szramą, co jest niegrzeczny, na pewno będzie złym charakterem". Tutaj tego nie ma. Każdy bohater jest wyraźnie równie mocno dotknięty życiem i to od nas zależy, jak go ocenimy.

Nie żałowałem choćby przez sekundę tego, że udałem się na Nienawistną ósemkę. To nie jest typowy film Quentina Tarantino, choć ma bardzo dziwne, a wręcz niepokojące momenty, w których nie wiemy nawet, jak się do nich odnieść. Jeśli więc nie lubiliście wcześniej filmów tego reżysera – nie obawiajcie się. Ten jest inny. Jeśli jednak jak ja jesteście fanami twórczości tego artysty, bo tak właśnie powinno się go określać, to powinniście tym bardziej obejrzeć ten film, ponieważ pomimo faktu, że czuć w nim świeżość i nieco inne podejście do tematu, to wciąż jest w tym masa starego, dobrego Quentina z jego wszystkimi wadami i zaletami.

Share:

1 komentarz :

  1. A ja niestety żałowałam czasu spędzonego w kinie na tym filmie.. Chyba jednak spodziewałam się czegoś bardziej w stylu Pulp Fiction czy Kill Billa..
    Nie powinnam się pewnie przyznawać,ale zasnęłam na tym seansie :/

    OdpowiedzUsuń

Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

 
Wróć na górę
Copyright © 2014 Essentia. Design: OtwórzBlo.ga | Distributed By Gooyaabi Templates