NAJNOWSZE

wtorek, 12 kwietnia 2016

Trudnej miłości ciąg dalszy...

grafika przesłana przez wydawcę

– Potrzebuję cię, bo jesteś jedną z nielicznych osób, którym ufam. Potrzebuję cię, bo znasz mnie takiego, jakim byłem, a mimo to jesteś przy mnie. Potrzebuję cię, bo jestem w tobie zakochany (...) i nie mam pojęcia, co bym bez ciebie zrobił.





Tytuł: Czy wspominałem, że cię potrzebuję? 
Seria: Dimily (część 2)
Autor: Estelle Maskame
Wydawnictwo: Feeria


Od ostatniego spotkania Eden i Tylera – przybranego rodzeństwa – minęło dokładnie 359 dni. W tym czasie wiele się zmieniło: Eden jest szczęśliwa z Deanem, a Tyler mieszka w Nowym Jorku i bierze udział w programie, który ma mu pomóc pokonać bolesne doświadczenia z przeszłości. Niespodziewanie Tyler zaprosił Eden na 6 tygodni do Stanów, tak aby mogli spędzić ze sobą czas. Mimo sprzeciwu Deana Eden podejmuje decyzję o wyjeździe. Ani Dean, ani Eden, ani Tyler nie wiedzą, że wydarzenia z kilku tygodni mogą odwrócić ich życie do góry nogami.


Czy wspominałam, że cię kocham? czytałam już jakiś czas temu i nie ukrywam, byłam tą książką zauroczona do tego stopnia, że z niecierpliwością czekałam na drugą część. Wręcz odliczałam miesiące, tygodnie, a następnie dni do premiery, gdyż nie mogłam się doczekać, aż w końcu ją przeczytam. Dwa tygodnie temu przeczytałam Czy wspominałem, że cię potrzebuję? i czuję się... dziwnie. Po pierwsze – długo zbierałam się do napisania recenzji, bo nie mogłam znaleźć odpowiednich słów, które opisałyby moje wrażenia po lekturze; po drugie – obawiam się, że część osób zlinczuje mnie za to, co w tej chwili przekażę. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są czytelnicy, których ta seria zafascynowała. Sama do nich należałam. No właśnie – czas przeszły: należałam. Już nie należę. Dlaczego? 

Podczas czytania tej części serii nie czułam pulsowania w żołądku, moje serce nie kołatało, a dłonie nie wilgotniały, bo... nie było ku temu powodów. Historia Eden i Tylera nie jest już tak fascynująca, jaka była na początku. Ani trochę nie spodobała mi się kreacja tej dwójki. Autorka zdecydowała nie poświęciła im zbyt dużo czasu. Wydawali się mgliści, tak jakbym obserwowała ich zza szyby. Ich zachowanie było wręcz irytujące, byli po prostu sztuczni i automatyczni jak roboty. "Miłość", która rozkwitała między nimi, była płytka i bezsensowna. Mało tego – podejście Eden do niektórych spraw sprawiało, że po plecach przechodziły mi ciarki. Odkładałam tę książkę niemal po przeczytaniu kilku rozdziałów, by odpocząć od tej historii i przygotować się psychicznie do dalszego czytania. Oczywiście skłamałabym, gdybym powiedziała, że wszyscy bohaterowie byli nieciekawi i czarno-biali. Pod pewnymi względami podobała mi się Emily, bo była wiarygodna, oraz Snake, bo był po prostu zabawny. 

Nie rozumiem jednak, dlaczego autorka tak spłyciła tę powieść, co nią kierowało i jaki był jej cel. Zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, że po prostu jej nie wyszło. Być może jej zamysł był nieco inny, a być może wydawało jej się, że czytelnicy nie zwrócą uwagi na niedociągnięcia fabularne. Dziury w fabule były na tyle widoczne, że po prostu nie dało się ich nie zauważyć. Brakowało mi wielu rzeczy, a niektóre wręcz przeszkadzały. Gdyby tak głębiej się nad tym wszystkim zastanowić – nie ma najmniejszego sensu, żeby tę książkę czytać, bo można by ją omówić w kilku zdaniach. 

Czekałam na jakąś akcję. Chciałam, żeby coś się działo, żeby bohaterowie nie stali w miejscu, tylko rozwijali tę historię i sprawiali, że czytelnik rzeczywiście wciągnie się w nią. Niestety, jedne rozdziały się kończyły, następne zaczynały, a ja po prostu przewracałam kartki... I tyle. Żadnych emocji. Po jakimś czasie dialogi Eden i Tylera stawały się monotonne, a pozostali bohaterowie – nawet gdyby bardzo chcieli – nie byliby w stanie nadrobić zaległości. Ano właśnie – mamy kolejnych bohaterów: Snake'a i Emily, przyjaciół Tylera z Nowego Jorku. Dzięki nim ta opowieść ma jakieś kolory (jeśli w przypadku tej książki można mówić o jakiejkolwiek palecie barw oprócz czarnej i białej), ale to nie wystarczyło, aby ta do mnie przemówiła. Moim zdaniem wszystko w niej jest blade i bez wyrazu. 

Wspomnę również o samej problematyce powieści. Eden i Tyler mają wiele dylematów, które można by nazwać dylematami egzystencjalno-moralnymi. Otóż wahają się, czy być razem czy nie, czy powiedzieć o wszystkim rodzinie, a przede wszystkim chłopakowi Eden i tym samym przyjacielowi Tylera, Deanowi. Jeśli podczas lektury towarzyszyły mi jakieś uczucia, z pewnością było to współczucie. Ogromne współczucie. Było mi serdecznie żal Deana, który w tej całej historii został najbardziej zraniony. W dodatku ŚWIADOMIE. Nie wiem, jak autorka mogła dopuścić do tego, aby jej książka stała się taka brutalna, mimo że nie było w niej żadnych krwawych scen. Zabawa konwencjami? Przykro mi, ale nie trafiło to do mnie. I nie zamierzam za to przepraszać. 

Ponadto ów PROBLEM "przybranego rodzeństwa" wydaje się banalny. Kochacie się? Okej, bądźcie razem, ale nie rańcie innych, nie róbcie scen, nie zalewajcie się na śmierć i nie udawajcie. Zachowanie Tylera i Eden doprowadzało mnie do szału. Z każdą kolejną sceną traciłam cierpliwość i chciałam rzucić książkę w kąt, aby uwolnić się od ich biadolenia o trudnej miłości. Tej rzekomej trudnej miłości po prostu nie ma. Uważam, że Eden robi z siebie słodką idiotkę, a Tyler... no cóż – tacy już są faceci, lata za nią, bo go pociąga. Piękne słówka nie mają tu znaczenia, gdy nie ma równie pięknych czynów. 

Jedyne, co mi się w tej powieści podobało, to jej tło. Nowy Jork urósł do rangi pełnoprawnego bohatera, a że zawsze chciałam tam pojechać i pobyć, zafascynowało mnie to, że mogę przejść się z bohaterami uliczkami tego niesamowitego miasta i podziwiać je chociażby na kartach książki. Ponadto styl, którym posłużyła się autorka, jest płynny, dlatego miałam wrażenie, że rzeczywiście tam jestem i poznaję zakamarki tego miejsca. 

Chyba pierwszy raz napisałam aż tak negatywną recenzję. Wydawało mi się, że będzie to lekka i przyjemna powieść na nudne wieczory, która zapewni mi relaks. Co z tego wyszło? Mieszanka wszystkiego. Niestety zupełnie bez sensu. Czy wspominałem, że cię potrzebuję? jest niezobowiązującą lekturą, dlatego jeśli szukacie książki, którą przeczytacie dla samego faktu czytania, ta jest warta polecenia, jednak nie sprawi, że przeniesiecie się do innego, wspaniałego świata i oderwiecie się od szarej rzeczywistości. Miałam nieco inne wyobrażenie o tej powieści. Niestety, rozczarowałam się. Mimo wszystko sięgnę po trzecią część serii. Sama nie wiem dlaczego, ale ciągnie mnie do niej. Być może łudzę się jeszcze, że ostatecznie polubię tych bohaterów, a ta część miała być tylko próbą? Nie mam pojęcia. Chcę jednak dać szansę autorce. 


Share:

Prześlij komentarz

Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

 
Wróć na górę
Copyright © 2014 Essentia. Design: OtwórzBlo.ga | Distributed By Gooyaabi Templates