źródło |
Od najwcześniejszych czasów wampiry są źródłem przeróżnych podań,
wierzeń, legend. Stanowią również niekończącą się inspirację dla pisarzy,
reżyserów i scenarzystów. Ich rola w kulturze jest niepodważalna, ale
pozostaje pytanie: czy da się zrobić z nimi coś, czego jeszcze nikt nie
zrobił? Przecież to powinien być temat totalnie oklepany! Obecnie zalewa
nas fala wymuskanych, metroseksualnych krwiożerców, którzy znajdują
sobie jakieś napompowane laski, które z kolei marzą o rycerzu na białym
koniu. Aura tajemniczości, mroku i strachu gdzieś ucieka, będąc
zastąpioną przez kicz i tandetę. Nie mogę tego znieść i każdą następną
taką superprodukcję czy oryginalny serial mieszam z błotem. Przyznam
szczerze, że obawiałem się książki Hogana i del Toro – Wirus zachwyca okładką, ale miałem wątpliwości, czy można napisać coś nowego o wampirach i poprowadzić akcję tak, by czytelnik nie mógł spać po nocach. Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Nowy Jork. Samolot lecący z Berlina zatrzymuje się na dawno nieużywanym pasie, a wieża kontrolna nie może nawiązać kontaktu z załogą. Okna są pozasłaniane, a z wnętrza nie wydobywa się żaden, nawet najmniejszy dźwięk – wszystko to wzbudza podejrzenie ataku terrorystycznego lub biologicznego – kto wie co znajduje się w środku? Na miejsce przybywa oddział CDC z doktorem Ephraimem Goodweatherem na czele – mają oni za zadanie zbadanie samolotu i wejście do środka w celu rozstrzygnięcia tajemniczej sprawy. 206 pasażerów nie żyje. Nie ma żadnych śladów walki, twarze ludzi nie wyrażają żadnych emocji – tak jakby tajemnicza siła jednym machnięciem ręki odebrała wszystkim życie. Tymczasem media i specjaliści przygotowują ludzi na zaćmienie Słońca, które – jak wiemy z własnego doświadczenia – jest sporym wydarzeniem dla mieszkańców naszego globu.
Tak z grubsza prezentuje się początkowa fabuła Wirusa. Jak
wspominałem wcześniej, niemal niemożliwe jest, by napisać coś nowego o
wampirach – wszystkie wątki są już praktycznie na wyczerpaniu, a
oryginalne pomysły często pretendują do miana kicz roku. Autorzy książki
pokazali (w końcu!) coś nowego i zachwycają przemyślaną akcją – i co
gorsza: znajomością tematu. O wampirach pisać może każdy, jednak nie
każdy powinien. Hogan i del Toro
stanęli na wysokości zadania i napisali powieść, która straszy, jest
mroczna i tajemnicza; powoduje gęsią skórkę i dreszcz na plecach. Dzięki
ich książce będziecie mieli problem z zaśnięciem i już nigdy nie
spojrzycie na krwiożerców w ten sam sposób. Ich drugoplanowi bohaterowie
to.. ofiary. Ofiary wirusa, który pragnie krwi, lgnie do niej jak mucha
do gów.. owoców – wyobraźcie sobie robala, który wyczuwa krew, chce
przeniknąć do waszego ciała tylko po to, by rozprzestrzenić swoje
potomstwo i zmienić was w swoje, ciut większe podobieństwo. Ohyda,
prawda?
Najlepiej o wampirach pisał
King i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. W jednej z jego książek
groza i strach emanują od samej okładki, a gdy już zaczniemy czytać – lęk i przerażenie będą coraz bardziej wpływać na nasze
funkcjonowanie. O ile King dozuje nam makabryczne wydarzenia i utrzymuje
aurę tajemniczości do samego końca, tak tutaj wszytko wyjaśnia się po
około 200 stronach, a akcja zaczyna znacząco przyspieszać. Co nie znaczy,
że wcześniej mieliśmy podane flaki z olejem – nie! Od początku wątki są
tak umiejętnie przedstawione, że mamy wrażenie naszego uczestnictwa w
ukazywanych wydarzeniach, a tempo nie zwalnia ani na chwilę. Od
pierwszych stron coś się dzieje i czytelnik nie ma czasu na
zastanowienie się, przez co książka wciąga jak diabli – pierwszego dnia
przeczytałem 170 stron, drugiego 220! Tylko jakoś pójść spać było
gorzej...
Gdy wszystko się wyjaśni, wiemy, z kim mamy do czynienia, a główni
bohaterowie wyruszają na polowanie, my możemy przyjrzeć się rozwojowi
wypadków. Często jest tak, że pisarz umie trzymać nas w napięciu i
niewiedzy przez połowę książki, tylko po ty, by ta druga
połowa okazała się tandetną i prymitywną historią – wiecie, o czym
mówię? Nie każdy posiada umiejętność pisania; gdy wszystko się staje się
jasne – nie umie podtrzymać wątku. A tutaj mamy przykład tego, jak
pokazać czytelnikowi, że najgorsze dopiero przed nim – mechanizmy
działania hordy wampirów podczas dnia czy nocy są dogłębnie
przemyślane i skonstruowane tak, by nadać im jak najbardziej
rzeczywisty wydźwięk. Podtrzymywanie napięcia to bardzo ważna cecha, a
my w Wirusie tak naprawdę nie wiemy, co okaże się na ostatniej stronie powieści. Dlatego ta książka tak was pochłonie i pokaże wasze lęki.
Najmocniejsza strona Wirusa?
Genialnie napisana przemiana bohaterów i opisanie ich wewnętrznej
walki. Wygląda to tak, jakby autorzy znali jakiegoś wampira lub byli
świadkiem przemiany! To trzeba przeczytać, bo tak realistycznego opisu
nie było dawno – obdarte zostają wszystkie psychiczne mechanizmy
obronne człowieka. Ofiara walczy sama ze sobą, ze swoim nowym instynktem,
nie wiedząc, co się dzieje i co będzie za kilka godzin. Stopniowa i
bolesna przemiana przebiega powoli, człowiek traci zmysły, ale
uporczywie chwyta się tego skrawka nadziei, który jest wiecznie obecny w
naszym życiu. Przedstawienie tego w taki sposób wymagało odpowiedniego
podejścia i dobrego researchu, za co składam ukłon w stronę autorów.
Bardzo podoba mi się wątek postaci pobocznej, jednak ujętej w dość
specyficzny sposób – młody meksykanin Gus, chcący jak najlepiej dla
swojej mamy, walczący z bratem ćpunem, nieświadomie pomaga wampirom, by
za parę stów pomóc rodzinie. Jego losy były dla mnie najciekawsze, a
ostatnie zdania z jego wątku nieprawdopodobnie działają na wyobraźnię –
nie mogę doczekać się jego kontynuacji w drugiej części. Główny bohater,
czyli Eph, to typowy zapracowany doktor,
który walczy z byłą żoną o opiekę nad synem – brzmi znajomo, co? Jego
postać nie zachwyca, ale to mały minus przy tak dobrej książce.
Zachwycam się i zachwycam, polecam – a czy znajdą się tutaj jakieś wady?
Jedni mogą narzekać, że wszystko wolno się rozwija, inni, że znowu
wampiry, a jeszcze inni, że nie jest tak tajemniczo i ponuro jak powinno
być – może i mogę zgodzić się z tą trzecią grupą, bo po całkowitym
wyjaśnieniu przyczyny epidemii autorzy skupiają się na akcji i
różnorakich walkach z ofiarami. Niemniej jednak Wirus opiera się
na wszechobecnym niepokoju i napięciu; jesteśmy trzymani w tym stanie aż
do samego końca, co skutkuje tym, że po prostu nie można się od niego
oderwać. Co więcej, aspiruje on do jednej z najlepszych książek, jakie
czytałem w tym roku – mimo jego lekkich niedociągnięć czyta się go
zaskakująco szybko i sprawnie. Gwarantuję wam, że nie raz poczujecie
dreszczyk strachu przebiegający wam po plecach – ot, niczym prawdziwy
wirus, łaknący krwi.
Pozostaje sprawa serialu. Tak, w USA
już jest i duża część widzów się nim zachwyca – powstają fandomy i
komiksy. Jestem ciekawy, czy w Polsce będzie takim fenomenem, w końcu są
to kompletnie inne wampiry, które powinny mieć szansę zaistnieć. Boję
się tylko, że serial nie będzie miał klimatu książki i twórcy postawią
na nudę i przemyślenia, zamiast dodać ciut więcej akcji i dramatu.
Jestem również ciekawy, jak sprawdzi się Filch z Harry'ego Pottera jako jeden z głównych bohaterów, tropiący od lat swojego zaciekłego wroga.
Na koniec mogę wam powiedzieć jedno – okładka jest taka sama jak książka – zatrważająca i wzbudzająca strach i lęk. Wirus was pochłonie i zje, i tak samo jak ja będziecie czekać na kolejną część.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.