[źródło] |
Małżeństwo bez miłości? Dla nas, ludzi wychowanych w XXI wieku, jest to nie do pomyślenia. Zazwyczaj długo zastanawiamy się nad naszym wyborem. Staramy się najpierw dobrze poznać tę drugą osobę, musimy być pewni naszych uczuć. Jednak jeszcze sto lat temu kobiety wychodziły za mężczyzn, których nie kochały. Bo tak wypadało. Bo rodzice tak zadecydowali. Nie mogły same wybrać. Zostawiały ukochanych, a do ołtarza szły z niemal obcymi sobie mężczyznami. I chociaż z czasem uczucie się pojawiało, to niekiedy życie z taką osobą stawało się prawdziwym dramatem.
Lily Valance jest świetnie zapowiadającą się młodą tancerką. Jej matka każdy odłożony grosz inwestowała w lekcje tańca, śpiewu czy dykcji dla dziewczyny. Chciała, aby jej córka miała przed sobą lepszą przyszłość. Ojciec dziewczyny zginął w czasie wojny, a jej widmo towarzyszyło Lilly przez niemal całe dzieciństwo, dlatego gdy dorosła, nie chciała słyszeć o tamtych czasach. Starała się odciąć od przeszłości, żyć teraźniejszością i zrealizować swoje plany i marzenia.
W czasie jednego ze swoich debiutanckich występów Lily spotyka kapitana Stephena Wintersa, który młodziutką kobietą jest zafascynowany. I chociaż ich znajomości przeciwna jest matka dziewczyny, to jednak zgadza się na kilka spotkań, w czasie których mężczyzna zaczyna coś czuć do Lily. Jednak nie jest on taki, jaki się na pierwszy rzut oka wydaje. Stephen walczył na wojnie, a wspomnienia z niej towarzyszą mu do dnia dzisiejszego. Gdy niespodziewanie umiera matka Lily, godzi się ona wyjść za Wintersa. Nie wie, że jej przyszłe życie, w domu, gdzie nauczono się milczeć w przypadku jakichkolwiek problemów, nie będzie usłane różami.
Gregory poznałam w nieco innym wydaniu. Na razie za mną cała seria o Wojnie Dwóch Róż, którą jestem zachwycona tak samo, jak i pierwszym tomem z Cyklu Tudorowskiego. I chociaż Czarownica, która nie należy do obu serii, przypadła mi do gustu, przez rozpoczęciem Żony oficera miałam pewne obiekcje. Jakie są moje wrażenia?
W książce akcję można porównać do powolnego nurtu rzeki, który od czasu do czasu musi pokonywać jakieś przeszkody – czasem większe, a czasem mniejsze. Dopiero gdy dochodzi do urwiska, przyśpiesza i staje się wodospadem. Żona oficera jest powieścią, której trzeba poświęcić trochę czasu. Nie da się jej przeczytać na raz czy dwa. Aby się wciągnąć, należy spokojnie usiąść, czytać fragmentami i nie wszystko na raz, bo wtedy powieść wyda nam się nudna. A uwierzcie mi na słowo, wcale tak nie jest. Ja sama czytając, chwilami wątpiłam czy uda mi się dobrnąć do ostatnie strony. Niektóre fragmenty były rozciągnięte i rozwleczone w czasie jak tylko się dało, a ciekawe momenty i chwile szybko się kończyły. Dopiero gdy Lily, już jako mężatka, przeprowadza się do domu Wintersów, zaczęłam się bardziej wciągać.
Autorka skonstruowała cudowne postacie. Z wadami, nie idealne. Lily, która z początku wydawała mi się trzpiotką, niewiedzącą nic o prawdziwych problemach i mającą zbyt wysokie mniemanie o sobie, pokazała swoją prawdziwą twarz dopiero z czasem. Okazało się, że jest kobietą, która będzie starała się zrobić niemal wszystko, aby dopiąć swego. Nawet siedzieć cicho jak przysłowiowa mysz pod miotłą i udawać kogoś, kim nie jest. Oprócz ojca jej męża, który leży w łóżku sparaliżowany, nie ma ona bliskiej sobie osoby w tym nowym życiu. Wywodzi się z warstwy pracującej, co budzi niechęć pani Winters. Nosiła ona maskę, aby móc ukryć się przed otaczającym ją światem. Musiała żyć w domu, gdzie na wszystko kładziono kurtynę milczenia. O problemach się nie rozmawiało, co sprawiło, że Lily musiała stać się twarda.
Natomiast Stephen, który z początku wydawał mi się gentlemanem, pełnym wyrachowania mężczyzną, który dla ukochanej jest w stanie zrobić wszystko, nie ukrywał długo swojej prawdziwej twarzy. Zmieniła go wojna. Pozostawiła trwały ślad w jego psychice, chociaż wydaje mi się, że był on taki przez całe swoje życie, krzywdzony przez rodziców, którzy bardziej kochali jego starszego brata. Dopiero później traumatyczne wydarzenia, w których uczestniczył, odpaliły zapłon, który doprowadzić miał do wybuchu. Jednak jego prawdziwą twarz odkrywa autorka krok po kroku.
Ich wspólne relacje nie były łatwe, chociaż z początku ich życie zapowiadało się na sielankę. Z czasem każde z nich zaczęło pokazywać swoją prawdziwą twarz, a to, co czują do siebie, byłoby idealnym studium przypadku dla niejednego psychoterapeuty.
Zakończenie mnie zaskoczyło i zamurowało. Nie spodziewałam się, że akcja potoczy się w tym kierunku, sprawiając, że do ostatnich rozdziałów wracałam trzy razy, przez co nie spałam do trzeciej w nocy. Musiałam sobie wszystko w głowie ułożyć.
Książkę polecam wszystkim, którzy chcą sobie zająć czas. Żona oficera jest powieścią dobrą, wartą przeczytania i zapamiętania.
Autor: Philippa Gregory
Tytuł: Żona Oficera
Wydawnictwo: Książnica
W czasie jednego ze swoich debiutanckich występów Lily spotyka kapitana Stephena Wintersa, który młodziutką kobietą jest zafascynowany. I chociaż ich znajomości przeciwna jest matka dziewczyny, to jednak zgadza się na kilka spotkań, w czasie których mężczyzna zaczyna coś czuć do Lily. Jednak nie jest on taki, jaki się na pierwszy rzut oka wydaje. Stephen walczył na wojnie, a wspomnienia z niej towarzyszą mu do dnia dzisiejszego. Gdy niespodziewanie umiera matka Lily, godzi się ona wyjść za Wintersa. Nie wie, że jej przyszłe życie, w domu, gdzie nauczono się milczeć w przypadku jakichkolwiek problemów, nie będzie usłane różami.
Gregory poznałam w nieco innym wydaniu. Na razie za mną cała seria o Wojnie Dwóch Róż, którą jestem zachwycona tak samo, jak i pierwszym tomem z Cyklu Tudorowskiego. I chociaż Czarownica, która nie należy do obu serii, przypadła mi do gustu, przez rozpoczęciem Żony oficera miałam pewne obiekcje. Jakie są moje wrażenia?
W książce akcję można porównać do powolnego nurtu rzeki, który od czasu do czasu musi pokonywać jakieś przeszkody – czasem większe, a czasem mniejsze. Dopiero gdy dochodzi do urwiska, przyśpiesza i staje się wodospadem. Żona oficera jest powieścią, której trzeba poświęcić trochę czasu. Nie da się jej przeczytać na raz czy dwa. Aby się wciągnąć, należy spokojnie usiąść, czytać fragmentami i nie wszystko na raz, bo wtedy powieść wyda nam się nudna. A uwierzcie mi na słowo, wcale tak nie jest. Ja sama czytając, chwilami wątpiłam czy uda mi się dobrnąć do ostatnie strony. Niektóre fragmenty były rozciągnięte i rozwleczone w czasie jak tylko się dało, a ciekawe momenty i chwile szybko się kończyły. Dopiero gdy Lily, już jako mężatka, przeprowadza się do domu Wintersów, zaczęłam się bardziej wciągać.
Autorka skonstruowała cudowne postacie. Z wadami, nie idealne. Lily, która z początku wydawała mi się trzpiotką, niewiedzącą nic o prawdziwych problemach i mającą zbyt wysokie mniemanie o sobie, pokazała swoją prawdziwą twarz dopiero z czasem. Okazało się, że jest kobietą, która będzie starała się zrobić niemal wszystko, aby dopiąć swego. Nawet siedzieć cicho jak przysłowiowa mysz pod miotłą i udawać kogoś, kim nie jest. Oprócz ojca jej męża, który leży w łóżku sparaliżowany, nie ma ona bliskiej sobie osoby w tym nowym życiu. Wywodzi się z warstwy pracującej, co budzi niechęć pani Winters. Nosiła ona maskę, aby móc ukryć się przed otaczającym ją światem. Musiała żyć w domu, gdzie na wszystko kładziono kurtynę milczenia. O problemach się nie rozmawiało, co sprawiło, że Lily musiała stać się twarda.
Natomiast Stephen, który z początku wydawał mi się gentlemanem, pełnym wyrachowania mężczyzną, który dla ukochanej jest w stanie zrobić wszystko, nie ukrywał długo swojej prawdziwej twarzy. Zmieniła go wojna. Pozostawiła trwały ślad w jego psychice, chociaż wydaje mi się, że był on taki przez całe swoje życie, krzywdzony przez rodziców, którzy bardziej kochali jego starszego brata. Dopiero później traumatyczne wydarzenia, w których uczestniczył, odpaliły zapłon, który doprowadzić miał do wybuchu. Jednak jego prawdziwą twarz odkrywa autorka krok po kroku.
Ich wspólne relacje nie były łatwe, chociaż z początku ich życie zapowiadało się na sielankę. Z czasem każde z nich zaczęło pokazywać swoją prawdziwą twarz, a to, co czują do siebie, byłoby idealnym studium przypadku dla niejednego psychoterapeuty.
Zakończenie mnie zaskoczyło i zamurowało. Nie spodziewałam się, że akcja potoczy się w tym kierunku, sprawiając, że do ostatnich rozdziałów wracałam trzy razy, przez co nie spałam do trzeciej w nocy. Musiałam sobie wszystko w głowie ułożyć.
Książkę polecam wszystkim, którzy chcą sobie zająć czas. Żona oficera jest powieścią dobrą, wartą przeczytania i zapamiętania.
Jeszcze nie czytałam, ale skoro polecasz to będę mieć na uwadze !
OdpowiedzUsuńMam w planach :)
OdpowiedzUsuń