źródło |
Steven Spielberg kilkakrotnie w
swojej karierze sięgał po tematykę science fiction. Rozkochał dziecięcą
publiczność uroczym E.T., ambitnie
podszedł do odysei mechanicznego chłopca, który chciał być Prawdziwy w A.I.,
ekranizował też prozę klasyków gatunku – H.G. Wellsa i Philipa K. Dicka,
za każdym razem widząc w głównym bohaterze Toma Cruise’a. Pierwszym
sprawdzianem z reżyserowania filmowej fantastyki były jednak Bliskie spotkania trzeciego stopnia, nakręcone
w czasach, kiedy to inwazje kosmitów nie stały na porządku dziennym. A przynajmniej nie w kinie.
Roy Neary dostaje zadanie zbadania
zakłóceń energetycznych na rozległym obszarze Indiany. W czasie podróży
samochodem zostaje nagle oświetlony bardzo jasnym światłem. Wpada w
turbulencje, a kiedy sytuacja się uspokaja, okazuje się, że ma poparzoną połowę
twarzy. Spotyka Jillian, samotną matkę wychowującą kilkuletniego synka, która
również doświadczyła tego zjawiska. Wkrótce Roya, Jillian oraz innych świadków
obecności niezidentyfikowanych obiektów latających zaczyna prześladować myśl o
tajemniczej górze. Kierując się instynktem, postanawiają za wszelką cenę
dowiedzieć się ukrywanej przez rząd prawdy.
źródło |
Trudno uwierzyć, że za reżyserię
filmu odpowiedzialny jest Spielberg. Człowiek, który rok wcześniej nakręcił
pełne napięcia, znakomicie skonstruowane dramaturgicznie Szczęki, a w późniejszych latach dał się poznać jako mistrz kina
przygodowego. Bliskie spotkania... są tak nudne, jakby reżyser uznał, że sam fakt istnienia kosmitów
wystarczy, żeby utrzymać uwagę widza. Film rozpoczyna się wprawdzie od
MacGuffina – odnalezienia na pustyni zaginionego samolotu z 1945 r., ale uzyskanej
na początku nutki napięcia nie udaje się utrzymać przez resztę seansu.
Spielberg rzadko kręci filmy krótsze
niż dwie godziny. Widocznie przywiązanie do nakręconego materiału nie pozwala
mu na dłuższą, efektywniejszą pracę w montażowni. W Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia dłużyzny szczególnie bolą. Film powinien
zostać skrócony o przynajmniej kilkanaście niepotrzebnych minut, które nadałyby
całości werwy.
Wątek nadnaturalny Spielberg próbuje
uzupełniać tematyką obyczajową. Szaleństwo głównego bohatera odciska coraz
większe piętno na jego życiu rodzinnym i zawodowym. Kryzys małżeński i
zainteresowanie nowo poznaną kobietą, z którą łączą go bliskie spotkania trzeciego stopnia, jest tak banalny i ledwie
rozwinięty, że powoduje jedynie wzruszenie ramion. Aktorom nie udaje się wlać w
papierowe postacie choć trochę charyzmy. Tylko Richard Dreyfuss jest zaledwie
niezły, choć i mu nie do końca powiodło się balansowanie na granicy szaleństwa
i naukowego rozsądku. Spielberg mógł za to trenować pierwsze szlify w
prowadzeniu aktorów dziecięcych. Dzięki prostym sztuczkom (jak rozpakowywanie
paczki z prezentem), udało mu się wywołać pożądane reakcje na twarzy 5-letniego
Cary’ego Guffeya.
Pod względem technicznym film
okrutnie się zestarzał. Nie mam tu na myśli tylko sztampowego wyglądu pozaziemskich
istot. Śladem ich obecności są statki kosmiczne przedstawione jako wielkie
spodki mieniące się tandetnymi, jaskrawymi światłami. Budzą częściej śmiech niż
niepokój, czego kulminacją jest sekwencja ataku na dom Guilerów. Dom spowija wtedy
para, niebiesko-czerwone światła oślepiają oczy, a w ruch idą sprzęty
gospodarstwa domowego, w tym budzący "grozę" odkurzacz. Cóż, lata 70. nie były
dobrym okresem dla efektów cyfrowych. Znacznie realistyczniejsze rezultaty
uzyskiwano wtedy korzystając z tradycyjnych metod.
Rok 1977 był przełomowym dla historii
kina. W tym roku premiery miały nie tylko Bliskie
spotkania…, ale też pierwsza część Gwiezdnych
Wojen. Rozpoczął się chwalebny okres Kina Nowej Przygody, którego Spielberg
był jednym z czołowych twórców. W czasach, kiedy space opery nie istniały, film
Spielberga mógł wnosić powiew świeżości. Jego pierwszy kontakt z kinem science fiction
udowadnia jednak, że niektórych klasyków nie należy tykać. Może się wtedy
okazać, że kiedy minie urok nowości, nie pozostaje zbyt wiele do zaoferowania.
źródło |
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.