źródło |
Co zrobić, żeby osiągnąć pełnię szczęścia? To pytanie
zadawali sobie starożytni filozofowie, próbując zgłębić sekrety ludzkiej
egzystencji. Jesteśmy ludźmi współczesnymi i nadal nie znamy na nie odpowiedzi.
Niektórym wydaje się, iż do szczęścia potrzebują niewiele – spełnienia,
miłości, przyjaciół, rodziny; że upatrują je w małych rzeczach. Inni z kolei
dochodzą do wniosku, że to pieniądze dają szczęście i gdy tylko się je
posiada, można zdobyć wszystko – od prywatności aż po publikę. Kto ma rację?
Wydawać by się mogło, że wszyscy, bo szczęście to prywatna
sprawa i tylko od naszej mentalności zależy, co kryje się pod tą nazwą. Jedni
zadowolą się małym domkiem wpisanym w wiejski klimat, inni – willą w samym
centrum metropolii. Nie da się dogodzić
każdemu – tak powie przeciętny człowiek spotkany na ulicy – a jednak…
W dobie konsumpcjonizmu ludziom wydaje się, że pieniądz to
potęga, że mogą stać się gwiazdami z milionem w ręku. Większość krytykuje taki
sposób postępowania, jednak poza tą większością jest też mniejszość. Jak sama
nazwa wskazuje, "mniejszość" – nie powinniśmy się więc przejmować tą opinią,
gdyż nie jest dominująca. Ale co stanie się w momencie, gdy to ona zawojuje
świat i wówczas "większość" stanie się ową mniejszością?
Chodząc ulicami miast, nie sposób nie dostrzec ubranych na
czarno panów biznesmenów z teczką w ręku. Przeciętny człowiek wydaje się przy
nich nic nieznaczący, zupełnie jak w porównaniu z Bogiem. Do władzy dochodzą "postaci z bajek" – osoby, które
zachowują pozory wielkich, a tak naprawdę są takimi samymi ludźmi jak ci
przeciętni.
Społeczeństwo nieustannie przechodzi metamorfozę; zmiany są
tak diametralne, że aż niewyobrażalne, jednak nie buntujemy się, nie wyrażamy
opinii, stajemy się myszkami skrytymi pod miotłą, obawiając się konsekwencji
wyrażenia sprzeciwu. Co więc zrobić? Co uczynić z własnym życiem, gdy staje się
ono bezwartościowe, gdy na siłę próbujemy stwarzać pozory normalności, zdając
sobie jednocześnie sprawę z tego, że powoli ulegamy wpływowi "wielkoludów"?
Można powiedzieć: czekać. Tylko na co? Jak długo można tkwić
w tym bezsensie i marnować się tylko dlatego, że nie potrafimy "wybić się" i
osiągnąć wpływu na to, co dookoła się dzieje? Pytania retoryczne można zadawać
bez końca i budować coraz bardziej rozwinięte zdania złożone, ale zamiast
pozostawać biernymi, zacznijmy działać. TO
NASZA WSPÓLNA SPRAWA. Tak brzmią nie tylko hasła populistyczne, tak powinny
brzmieć nasze idee stworzenia czegoś lepszego niż tylko "globalnej wioski", która w sumie sama się stworzyła. Bo nikt z nas
nie wie, jak świat mógł się aż tak zmienić… Problem tkwi w tym, że to nie Ziemia
się zmienia, gdyż ona pozostaje wciąż taka sama, to my się zmieniamy… My – ludzie XXI wieku. Odmienia się nasza
mentalność. Wydaje nam się, że wszystkiego możemy dokonać, że możemy stać się
drugim Bogiem i zawładnąć światem. Szkoda, iż nie myślimy odwrotnie, nie
pragniemy przywrócić tego, co od zarania dziejów kształtuje naszą osobowość;
tego, o czym wspomniałam na samym początku, czego nie można kupić – spełnienia,
miłości, przyjaźni, rodziny. Te wartości traktujemy powierzchownie – są, niech
sobie będą, ale ja i tak chcę czegoś więcej, nie chcę tkwić w schematyzmie.
Czy to schematyzm? A może tkwią w nim ci wielcy ludzie, przybierając
coraz to inne kształty, stając się z ojca i męża biznesmenem, dyrektorem, panem
i władcą. Oni twierdzą, że to naturalna kolej rzeczy, że świat się rozwija, że
coś się dzieje. Innowacja, globalizacja,
moda – te pojęcia w dzisiejszym świecie dominują. Może tak naprawdę nie znamy
ich znaczenia, może usilnie dążymy do ich zrozumienia, a może w ogóle nie
chcemy ich rozumieć i wystarczy nam to, że większość przecież tak mówi, więc
chyba tak jest dobrze. Problem w tym, że gdy większość mówiła, iż będzie koniec
świata, też tak myśleliśmy, a owego końca nie ujrzeliśmy do dziś. Ale
zapewne jeszcze dopniemy swego i doprowadzimy do zagłady, jeśli nie zmienimy
sposobu postrzegania rzeczywistości i usiądziemy, tylko zastanawiając
się, zamiast zacząć działać. Czesław Miłosz w Piosence o końcu świata
słusznie zauważa, że temu końcowi wcale nie musi towarzyszyć wielość
nienaturalnych zjawisk, bo on dokonuje się w
nas – w naszych umysłach, w naszej mentalności – i to my do niego
prowadzimy. Codziennie. Z każdym krokiem. Nie próbując zawrócić.
Przemawia do mnie to, co napisałaś :)
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
Usuń