Źródło |
Poznajcie Lily Widler – mieszkankę Nowego Jorku, prawniczkę i przyszłą
pannę młodą. Ma wymarzoną pracę, wspaniałych przyjaciół, rodzinę złożoną
z charyzmatycznych i kochających kobiet, a także idealnego
narzeczonego. Co jeszcze? Nie ma żadnego racjonalnego powodu, żeby wychodzić za mąż. Will, narzeczony Lily, jest błyskotliwym przystojnym archeologiem. Lily
jest pyskata, impulsywna, chętnie wypija drinka (albo pięć) i
absolutnie nie potrafi dochować wierności jednemu mężczyźnie. Lubi
Willa, ale czy go kocha? Will kocha Lily, ale czy naprawdę ją zna?
Zbliża się termin ślubu, a noce – i poranki, i popołudnia – które Lily
spędza na piciu, zabawie i podejmowaniu wątpliwych decyzji, coraz
dobitniej dowodzą, że najszczęśliwszy dzień jej życia może się okazać
największym błędem, który dotąd popełniła.
Tytuł: Biorę sobie ciebie
Autor: Eliza Kennedy
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Lily
miała być drugą Bridget Jones. Okej, nie czytałam żadnej książki z
Jones, ale słyszałam o tej bohaterce i miałam duże
nadzieje co do Lily. Kim jest owa panna Widler? Nie szuka rozpaczliwie
miłości, nie jest biedna jak mysz kościelna, bo jest kobietą
sukcesu, nie waży się co pięć minut i nie rozpacza nad kilkoma dodatkowymi kilogramami.
Nic z tych rzeczy. Ona lubi seks i nawet pierścionek na palcu nie
zmieni tego, że każde wyjście Lily kończy się jednym. Małżeństwo wzbudza
w niej negatywne uczucia, bo taka osobowość jak ona nie nadaje się do
czegoś takiego. A tu termin się zbliża. Co robić? Armagedon.
Styl
autorki jest bardzo przyjemny i łatwy w odbiorze. Typowo dla tego
rodzaju literatury nie trzeba się głębiej zastanawiać nad fabułą. Trochę
szkoda, że było mało humoru, bo oczekiwałam więcej. Scen
przyprawiających o śmiech było niewiele – ale jeżeli już, to naprawdę
wesołe, przy których wręcz płakałam ze śmiechu. Kennedy nie ubiera
treści w wyszukane słowa i nie próbuje kombinować. I bardzo dobrze.
Przeczytałam ją szybko i chętnie sięgnęłabym po coś jeszcze tej autorki.
Przynajmniej ze względu na styl.
Bohaterowie byli
przyzwoicie wykreowani. Niestety nie wszyscy. Najważniejsza postać
irytowała mnie od początku do końca. Wiele razy zastanawiałam się, czy
nie odłożyć tej książki tylko dlatego, że ledwo wytrzymywałam z Lily.
Nie jest głupią i pustą blondynką, ma charakter i jest nawet mądra, co
mnie zaskoczyło. Nieraz trzaskała inteligentnymi sentencjami. Mimo to nie mogłam jej polubić. Natomiast Will był bardzo przyjemnym bohaterem i
wzbudzał moje współczucie, bo przez Lily było mi go szkoda. Nie mogę nie
wspomnieć o czterech matkach Lily, tak bardzo wkurzających i tworzących
mieszankę wybuchową, jej tatusia uważającego, że rozwody świetnie
działają na dzieci i rodziców Willa – względnie normalnych. Całe to
szaleństwo dzieje się na tle intrygującej sprawy, jaką prowadzi Lily, będąc prawniczką. Świetnie – nic dodać, nic ująć.
Biorę sobie
ciebie zaskakuje i wyłamuje się ze schematów. Jest zupełnie inna niż
tego typu powieści. Tak sobie myślę, że to świetny materiał na
ekranizację komedii romantycznej. Świetnie się ją czyta dla relaksu, idealna na lato i leniwe dni. Można się przy
niej uśmiać, ale i zastanowić. Nie za dużo, bo wtedy nie mogłoby się
tego nazywać literaturą kobiecą. Podsumowując – polecam.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.