Brytyjczycy wyhodowali już na swoim rynku wiele książek znakomitych autorów. Dlaczego? Bo są otwarci. Bo poszukują. Bo czytają. Bo działa to trochę jak domino: kiedy zadziała raz, żyją nadzieją, że dalej pójdzie tak samo. Ale najważniejsze jest to, że widzą potencjał w promocji. Mają możliwości, więc z nich korzystają. U nas to nie do pomyślenia, że osiemnastolatka może mieć na koncie trylogię, którą znają miliony. Zaraz kiedy dowiedziałam się o początkach Estelle i sukcesie na Wattpadzie, od razu skojarzyła mi się z Pauliną Klecz (autorką książki Cień). Obie odniosły sukces w sieci, zyskały fanów, ale jednak trudno doszukiwać się kolejnych podobieństw. W naszym kraju marketing zjada debiutantów, a w wielu krajach zyskuje na sile dzięki nim. Dlatego z lekkim przygnębieniem, nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością, sięgnęłam po dzieło nastolatki, która spełnia marzenia w imieniu tysięcy jej rówieśniczek w krajach podobnych do naszego.
Tytuł: Czy wspominałam, że Cię kocham?
Seria: Dimily
Autor: Estelle Maskame
Wydawnictwo: Feeria
Eden − główna bohaterka powieści – przyjmuje propozycję swojego ojca i wprowadza się do niego i jego nowej rodziny na wakacje. Słoneczne Los Angeles staje się świadkiem pierwszych miłości, trudnych decyzji, niebezpiecznych zdarzeń, sekretów, niewypowiedzianych słów i całych pokładów hormonów buzujących w powietrzu. Słowem, jest to książka o dorastaniu spisana z iście amerykańskiego punktu widzenia.
U Estelle Maskame wszystko jest wyraziste, intensywne i dość wyolbrzymione. Jeśli dana chwila jest urocza i miła, a wszyscy bohaterowie dookoła szczebioczą radośnie, to po prostu taka zostaje. Nie ma zaskoczeń. A jeśli już, to jest ich mało. Owszem, wydarzenia się zmieniają, akcja toczy się naprzód, ale mimo wszystko brak spontaniczności, szaleństwa i, niestety, czasem też kreatywności.
Dodatkowo nadmiar wzorców stereotypowych dla życia amerykańskiej młodzieży bije po oczach. Przez to bohaterowie stają się szablonowi. Zły ojciec, zły Taylor, dobra macocha, dobra Rachel. Taki schemat. I? Oczywiście − przeciętna Eden. Jak przystało na nastoletnią postać w tego typu książkach, główna bohaterka jest przeładowana różnymi cechami. Potrafi być naiwna, wredna, głupiutka, spostrzegawcza, kochliwa i zadufana w sobie. Na jednej stronie może wykazać się dojrzałością, aby zaraz po tym, porazić skrajną… niedojrzałością.
Wątek miłosny muszę zdecydowanie ocenić na plus. Jak kukiełki dajemy ponieść się miłosnej fali, kibicujemy, płaczemy, śmiejemy się i toniemy w różowej wacie cukrowej, w zależności od sceny i pomysłu autorki. Prawdopodobnie po prostu inaczej się nie da. Co by nie powiedzieć, kiedy tylko dwójka głównych bohaterów pojawia się w jednym pomieszczeniu, czuć panującą pomiędzy nimi chemię. Zresztą całe szczęście, bo to właśnie ich relacja nakręca tę historię.
Przyznam, że do tej pozycji przyciągnęła mnie kategoria, a raczej dominujący w niej wątek. I choć wzbudza on skrajne emocje – mnie zaintrygował. Step brother − nie będę tłumaczyć, bo kto wie, ten się domyśla, o co może chodzić, a kto nie, ten uniknie przez to spoilerów. Relacje tego typu u nas są nadal kontrowersyjne, choć zdecydowanie przyciągają ciekawskich, takich jak ja. A skoro o książce jest głośno, to i sprzedaje się dobrze, co z kolei jest naturalnym krokiem do otrzymania rangi bestsellera i rozpoznawalności na świecie. Proste, prawda? Chyba właśnie zdradziłam sekret tkwiący w książce Czy wspominałam, że Cię kocham.
Dla kogo? Przede wszystkim dla nastolatek − to oczywiste. Ale również dla młodych duchem, romantyczek pragnących wytchnienia. Dla wielbicielek Young Adult to także nie powinien być zawód, o czym świadczą choćby dziesiątki przesadnie pozytywnych recenzji.
Trzeba jednak podkreślić, że czasem na takie książki po prostu ma się ochotę. I to nie tylko latem, na gorącym piasku, kiedy trudne lektury są po prostu torturą. Nie można żyć samymi thrillerami, horrorami czy kryminałami. Prawdopodobnie właśnie temu ma służyć Young Adult. Dać chwilę wytchnienia, może wzruszyć, rozkochać − i taka właśnie jest w skrócie książka Czy wspominałam, że cię kocham.
Komercja i marketing, to odróżnia Paulinę Klecz od Estelle Maskame. Teraz, po lekturze obu książek, widzę to jak na dłoni. Ale to temat na inną dyskusję. Nie miejsce, nie czas. Może czytaliście te książki? Może wasze odczucia są podobne? Czekam na wasze opinie.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.