archiwum teatru Ateneum |
W ostatnich dniach Warszawę spotkało coś niesamowitego – na deskach teatru Ateneum została wskrzeszona królowa Szkotów – Maria Stuart. Przywołana z martwych, ponownie zasiadła w swej celi, a wraz z nią powróciła jej służba, której zadaniem było pomóc królowej w przygotowaniach do śmierci.
Maria Stuart została stracona w roku 1587 po dwudziestu latach niewoli. Niespełna czterysta lat później niemiecki autor Wolfgang Hildesheimer napisał dramat o ostatnich godzinach jej życia. Dzisiaj Agata Duda-Gracz stworzyła spektakl, którym przywołała królową do świata żywych po to, abyśmy i my ujrzeli to groteskowe widowisko, jakim była jej śmierć.
Wchodzimy więc na salę pewni, że obejrzymy teatralne przedstawienie. Nic bardziej mylnego. Wkrótce dowiemy się, że w rzeczywistości jesteśmy świadkami publicznej egzekucji; tym szesnastowiecznym ludem, który przybył, aby obserwować ścięcie. W ten sposób nawiązujemy trwałą, niemal intymną relację z postaciami – poznajemy ich osobowości: często okrutne, kłamliwe i przewrotne. Widzimy przebieg wydarzeń, celowe działania, które mają doprowadzić do rychłej śmierci królowej. I wreszcie widzimy ją samą – przerażoną, załamaną, pobudliwą... I z godziny na godzinę coraz bardziej milczącą.
Patrzymy na niewielkie, prawie puste pomieszczenie. Czarne kraty pną się pod sam sufit, a w pobliżu stoi krzesło, będące jednocześnie nocnikiem. Jasne światło rzuca jaskrawą poświatę na mizerną, niemal łysą kobietę odzianą w brudną, poplamioną krwią koszulę. W tej starej, zniszczonej życiem więźniarce bardzo trudno rozpoznać Agatę Kuleszę. Charakteryzacja postaci jest dokładna i wiarygodna, świetnie dopracowana. Przyciąga uwagę, ale nie zaskarbia jej w całości, ustępując miejsca innym elementom spektaklu.
Na początku słychać krzyk. Maria Stuart przeraża nas rozpaczliwym, pełnym emocji i strachu wyciem, które pojawia się nagle, bez zapowiedzi. Trwa długo, przenika całą salę i wszystkich obecnych. Niewzruszony pozostaje jedynie kat, który od samego początku stoi w kącie sceny. Przedstawienie rozpoczyna rozmowa kobiety z jej oprawcą. Następnie pojawiają się kolejni przedstawiciele służby królowej – ekspresyjni, pełni wigoru i zapału. Zdają się uważać śmierć ich władczyni za wielkie wydarzenie. Stroją ją, karmią, przygotowują. Widz może odnieść wrażenie, iż traktują egzekucję jako widowisko pełne rozmachu, jako przyjęcie bądź znaczącą w życiu Marii ceremonię. Mówią, jak powinna wyglądać, jak reagować. Zupełnie tak, jakby w ich mniemaniu miało to dla królowej znaczenie... Sprawują nad nią dobrą opiekę, odnoszą się z należytym szacunkiem i pokorą, a za plecami klną i wyzywają, pełni niecierpliwości, aż kobieta zginie. Nienawidzą jej. Pełni fałszu i zakłamania dbają jedynie o własne interesy, chcąc zlikwidować stojące im na drodze przeszkody.
Agata Duda-Gracz nie po raz pierwszy sięga do psychiki człowieka, wyciągając z niej najgorsze i najmroczniejsze cechy. Przedstawia zakłamanie i dwulicowość, porusza zjawisko antysemityzmu, traktuje wokół prób samousprawiedliwienia; tak bliskich człowiekowi, który popełnił błąd. Tytułowa bohaterka od samego początku stara się bowiem przekonać nie tylko własne otoczenie, ale i siebie, że była dobrym, sprawiedliwym człowiekiem. Człowiekiem, który po dwudziestu latach niewoli zasługuje na miano męczennika, a po śmierci na miano świętego. Wyrzeka się swych błędów i usprawiedliwia je w irracjonalny, często niepoważny sposób. Wierzy w słuszność swych czynów, albo po prostu pragnie uwierzyć, aby pokonać rosnący w niej strach przed śmiercią.
Co fascynujące, w owym spektaklu mamy do czynienia z odwróceniem pewnego schematu. Zwykle jesteśmy świadkami rosnącego napięcia, które w pewnym momencie znajduje swe ujście w nagłym wybuchu. Tutaj jest odwrotnie. W pierwszych minutach sztuki poznajemy roztrzęsioną i pełną emocji królową, która w miarę upływu przedstawienia cichnie. Staje się coraz spokojniejsza, coraz bardziej nieprzenikniona, ma coraz mniej do powiedzenia. Aż wreszcie jest gotowa na przyjęcie śmierci z należytą godnością.
Mary Stuart to koncert gry aktorskiej. Agata Kulesza na dwie godziny wcieliła się w postać królowej, a potem wraz z nią poszła na śmierć, zdolna do przekazania wszystkich emocji widzowi. Swą rolę odegrała wybitnie, pozwalając, aby odbiorca uwierzył, iż nie ma do czynienia z aktorem, ale z prawdziwą historyczną postacią, która po ziemi stąpała niemal pięćset lat temu. Na uwagę zasługuje również wykreowany przez Tomasza Schuchardta Głąb. Aktor bardzo emocjonalnie odegrał postać niemowy, nadając jej wyjątkowy charakter i nie ulegając trudnościom fizycznym, które rola ze sobą niosła. Nie można także zapomnieć o Kacie; Przemysław Bluszcz zdołał pozostać w bezruchu przez większość spektaklu, na końcu porywając królową do zachwycającego tańca – tańca ze śmiercią.
Oglądając spektakl, nie można nie zauważyć, iż każdy element idealnie ze sobą współgra; świetna charakteryzacja i kostiumy, doskonała gra aktorska, muzyka skomponowana przez Maję Kleszcz i Wojciecha Krzaka, reżyseria świateł Katarzyny Łuszczyk, a także scenografia; pomysłowa, mroczna, wspólnie z innymi elementami przywodząca na myśl malarstwo Pietera Bruegla. Sztuka jest przemyślana i dopracowana, urozmaicona krótkimi retrospekcjami z życia królowej przedstawionymi w postaci etiud odgrywanych przez postacie Głąba i Gervaisa. W Mary Stuart każdy przedmiot jest elementem świetnie skomponowanej układanki. I nie ma tu miejsca na błąd.
Alfred Hitchcock powiedział kiedyś: Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Tutaj jesteśmy świadkami czegoś niesamowitego, o ile bowiem napięcie w duszy królowej nieustannie spada, o tyle my – spragnieni kolejnych trzęsień ziemi – przeżywamy tę sztukę długo po jej zakończeniu.
Bez wątpienia nie jest to sztuka łatwa ani prosta w odbiorze. Oglądając ją, musimy zmierzyć się z tragedią więzionej kobiety, która raz jeszcze rozlicza swe życie. Musimy obserwować najgorsze cechy człowieka i zastanawiać się, czy aby na pewno sami ich nie mamy. Warto jednak odwiedzić warszawski teatr Ateneum i poznać tę historię chociażby po to, aby na dwie godziny przenieść się do roku 1587 i być świadkiem wielkiego, podniosłego wydarzenia – śmierci królowej Szkotów, Marii Stuart.
Tematycznie nie za bardzo mnie to dzieło interesuje, jednak chciałabym zobaczyć, gdyz nie byłam nigdy swiadkiem podobnego wydarzenia.
OdpowiedzUsuńkruczegniazdo94.blogspot.com