źródło |
Otwierasz poranną gazetę – cała jedynka o kolejnych ofiarach ukraińskiego konfliktu; włączasz telewizor – większość setek przedstawia rannych żołnierzy i cywilów, a trup ściele się gęsto; zaglądasz do Internetu – nic zaskakującego, wszędzie krew, dym i kurzawa. Nie odwracasz jednak wzroku – czytasz artykuł, oglądasz wiadomości i klikasz w galerię zdjęć.
Widok cudzego cierpienia pewnie jeszcze nigdy nie był tak ogólnodostępny, a zarazem nie spowszedniał do tego stopnia jak w dzisiejszych czasach. Media bombardują nas wizerunkiem ludzi udręczonych, torturowanych albo rannych niemal codziennie. Z każdym kolejnym obejrzanym materiałem stajemy się bardziej nieczuli i zdystansowani. Zasada jest prosta: im dalsze położenie geograficzne miejsca, z którego pochodzi zdjęcie, tym mniejszy wpływ na nas wywiera. Działa to trochę jak w przypadku czyjejś choroby. Myślimy wtedy: Biedaczek, ale przecież mnie nic nie będzie.
Jedną stroną w zadawaniu cierpienia, poza oczywistym źródłem bólu, jest reporter, a jego narzędziem jest w tym wypadku aparat i kamera. Na pewno niezliczoną liczbę razy, uwieczniając ludzką mękę, staje przed wyborem: pozostać biernym i zrobić zdjęcie czy pomóc, tracąc dobry materiał? Bo cierpienie to przede wszystkim biznes. Media prześcigają się w zdobywaniu i publikowaniu coraz brutalniejszych ujęć. A my chcemy na nie patrzeć. I to jest właśnie ta druga strona – odbiorca. Oglądając zdjęcie, zadajemy ból, tak samo jak dziennikarz, który zamiast pomóc, zdecydował się je zrobić.
Niektóre media próbują przykryć kontekst ekonomiczny publikowania kontrowersyjnych materiałów swego rodzaju misją. Pokazywanie cierpienia ma służyć ruchom pacyfistycznym i polityce antywojennej, chociaż w rzeczywistości pobudki są zazwyczaj bardziej błahe. Liczy się cena. Przemarsz wojska? Słabo. Czarne worki i rodziny ofiar w żałobie? Lepiej. Trup w kałuży krwi z oderwaną przez granat ręką? Najwyższe honorarium.
Żyjemy w czasach, kiedy granica między przekazem publicznym a sprawami intymnymi niebezpiecznie się zaciera. Jakakolwiek tragedia miałaby miejsce, zawsze pojawi się ktoś z kamerą, a fotograf znajdzie najlepsze ujęcie. Będą też gapie – niezdający sobie sprawy, że zadają jeszcze większy ból niż granat, który urwał żołnierzowi rękę...
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.