Zdjęcie przesłane przez autorkę |
Całkiem niedawno miałam przyjemność przeczytać książkę Iwony Banach pod tytułem Lokator do wynajęcia. Książka spodobała mi się do tego stopnia, że postanowiłam skontaktować się z autorką i poprosić ją o krótki wywiad. Dzisiaj prezentuję wam rozmowę, która nie jest jedynie pogawędką o błahostkach. Jest cenną lekcją życia, miłości i przede wszystkim poradnikiem pisania książek. Poznajcie kobietę o wielkim sercu, która do końca walczy z trudami codzienności.
Napisałam na początek notatkę biograficzną, ale myślę, że lepiej zrobiła to za mnie pani Iwona. Moja wypadłaby pewnie blado.
Urodziłam się w Bolesławcu na Dolnym Śląsku. Wiele lat mieszkałam w Puławach i jeździłam trochę po świecie, ale jakiś czas temu wróciłam do Bolesławca. Jestem z zawodu tłumaczem i nauczycielką, skończyłam romanistykę i resocjalizację. Na co dzień po prostu żyję, trochę uczę, choć nie lubię tego zajęcia. Jestem skrajnie twórcza, szydełkuję, robię na drutach, próbuję wszystkiego, co mnie zaciekawi. Grafika komputerowa? Dlaczego nie, w małym zakresie, ale tak. Gry komputerowe? Oczywiście, o ile czas pozwala. Uczę się kolejnych języków, bardzo dużo czytam, czasami piszę recenzje książek i kocham gotować. Jestem takim niespokojnym duchem, który nie chce czegoś przegapić, więc próbuje wszystkiego, niestety z różnym skutkiem.
Pani Iwona uczyła również języka dzieci, młodzież, studentów, młodocianych przestępców, robotników, a nawet arabskich pilotów oraz francuskich inżynierów. Pracowała jako tłumaczka praktycznie wszędzie, od kongresów, po budowy, które wspomina ze szczególnym rozrzewnieniem. Jak sama mówi, to właśnie tam nauczyła się tych skarbów języka, które przydają się do tłumaczenia co pikantniejszych powieści. Na swoim koncie ma pięć wydanych książek i jeden dziennik. Na język polski przełożyła dziesięć powieści, w tym dwie z języka włoskiego.
A oto co miała do powiedzenia czytelnikom Redakcji Essentia.
Katarzyna Łochowska: Co Panią skłoniło do rozpoczęcia pracy nad pierwszą książką? Jak w ogóle rozpoczęła się Pani przygoda z pisarstwem? Czy to był jakiś impuls, czy od zawsze Pani o tym marzyła?
Pani Iwona Banach: Nigdy nie marzyłam o pisaniu, choć zawsze gdzieś coś pisałam i publikowałam w lokalnych gazetach. Moim największym marzeniem było tłumaczyć książki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak trudno to osiągnąć. Skończyłam więc romanistykę, wyszłam za mąż i urodziłam córeczkę. Niepełnosprawną. I zaczęły się problemy z pracą. A pracować chciałam. Trudno było pogodzić jakąkolwiek pracę z opieką nad dzieckiem. Pewnego dnia przeczytałam jakiegoś harlequina po francusku (każdemu uczącemu się języka polecam właśnie harlequiny, bo są tak językowo łatwe, że można się z nich nauczyć chociażby czasownika "kochać" we wszystkich czasach i zastosowaniach). Przeczytałam więc tego harlequina.
– To ludziom płacą za pisanie czegoś takiego?! – Zapytałam sama siebie z gigantycznym niedowierzaniem. – Przecież ja potrafię o wiele lepiej!
I tak się wszystko zaczęło.
K. Ł.: Pisanie to dla Pani praca, czy przyjemność? A może jedno i drugie?
I.B.: Pisanie to to samo co czytanie, tylko jakby od środka. Ucieczka od świata, w którym jestem. Zabawa, bo mimo wieku nie przestałam być dzieckiem. Słowa są jak klocki lego – zawsze mnie ciekawi, co z nich wyniknie w warstwie tekstowej i fabularnej. To praca, przyjemność, zabawa i fascynujące doświadczenie. Wszystko w jednym.
K. Ł.: Skąd Pani czerpie natchnienie? Wena nie zawsze przecież towarzyszy pisarzowi, ale jest bardzo potrzebna. Jak radzi sobie Pani z jej brakiem?
I. B.: Ja chyba w ogóle nie wierzę w natchnienie. Jeżeli wena to uczucie w środku, które mówi "zróbmy coś, napiszmy, będzie fajnie", to tak, ale nie wierzę w coś zewnętrznego, co zmuszałoby mnie do pisania. Wierzę w pracę i pomysł. Ile piszę książkę? Czasami miesiąc, czasami trzy. To zależy od wielu czynników zewnętrznych. Niejednokrotnie nawet od grypy, ale tak na poważnie, miewam blokady jak każdy, ale wynikają raczej z braku wiary w siebie albo w tekst. I jedno, i drugie można jakoś przetrwać.
K. Ł.: Zadebiutowała Pani Chwastem, który został dobrze oceniony przez czytelników. Trzeba przyznać, że wykazała się Pani nie lada odwagą, porywając się na taki krok. Wśród recenzentów krąży słowo wstrząsająca. Powieść przepełniona bólem i cierpieniem, która diametralnie różni się od Szczęśliwego Pecha i Lokatora… Co Pani czuła, pisząc powieść? Co Panią do tego skłoniło, że wyraziła Pani taki ogrom bólu i złych odczuć na stronicach książki? Skąd różnica pomiędzy kolejnymi publikacjami?
I. B.: Ja debiutowałam właściwie trzy razy. Pierwszy był dziennik wyróżniony w konkursie Twojego Stylu, wydany w tomie "Historie Prawdziwe" pod redakcją T. Jastruna. Drugi to książka "Pokonać strach" – wyróżniona w konkursie księgarni św. Jacka "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu", a dopiero potem był "Chwast". "Chwast" nie był odwagą, ale koniecznością, wewnętrznym przymusem. Jestem matką (w tej chwili jedynym rodzicem) osoby niepełnosprawnej. Ani się tego nie wstydzę, ani się tym nie chwalę. Nie należę do osób "roszczeniowych", ale po prostu musiałam sobie wszystko poukładać. Odpowiedzieć sobie na pytania dręczące wszystkie takie matki. Co dalej? Co będzie potem? Jak sobie poradzę? Skąd wziąć pieniądze na życie…
To, co wyraziłam w tej książce, to ból, owszem, ale także i złość na ludzi, na znieczulicę, na brak empatii i na to, że jesteśmy same. Wszystkie takie matki i takie dzieci. Interesujemy ludzi tylko i wyłącznie w formie telewizyjnych newsów, im gorszych, tym lepszych. Chciałabym, żeby choć jeden czytelnik zamiast oceniać, najpierw się zastanowił.
Impulsem były wiadomości w TVN. Siedziałam z grupą znajomych, kiedy podano w Faktach, że jakaś matka zabiła swoją niepełnosprawną córkę. Reakcja znajomych była… "Tfu! Co za matka! Ja bym taką własnymi rękoma…", a ja sobie pomyślałam: co wy, rodzice zdrowych dzieci, wiecie o życiu?! Napiszę wam o tym.
Pyta Pani o to, dlaczego, albo może ,"jakim cudem", po "Chwaście" napisałam "Szczęśliwego pecha". Otóż "Szczęśliwy pech" był pierwszy, tylko leżał w szufladzie. To, że bywam przytłoczona życiem, nie znaczy, że wciąż muszę być smutna albo ponura. Bywam też szczęśliwa. Mam wiele powodów do szczęścia, w tym i moją córkę. Lubię się śmiać, poza tym lubię się sprawdzać, podejmować nowe wyzwania. Należę do osób, które najpierw próbują szpinaku, a potem mówią "fuj", nie do tych, którzy widząc coś, z góry zakładają, że to nie dla nich.
K. Ł.: Przejdźmy do Pani najnowszej książki pt: Lokator do wynajęcia, o której nie można powiedzieć, że przygnębia czytelnika. Może Pani przybliżyć genezę jego powstania? Co Panią w tym przypadku skłoniło do napisania książki i czy było to podyktowane subtelnym podglądaniem góralskich zwyczajów?
I. B.: Zupełnie nie wiem, co mnie podkusiło do napisania "Lokatora do wynajęcia", ale chyba najbardziej te wszystkie modne ostatnio, słodkie i płaczliwe romanse. Te stada pięknych bohaterek w nowoczesnych samochodach, których największym problem jest rozmazany makijaż. Gdyby przeprowadzić jakieś badania statystyczne, to wyszłoby na to, że w powieściach lekkich nie istnieje życie po trzydziestce. A jak już istnieje, to stare, biedne, smutne i zmurszałe, a przecież to nieprawda! Jest wiele młodych "staruszek", które ciuchami zasłaniają starość "duchową" i wiele starszych pań, które żyją jakąś tam pełnią życia, jakkolwiek to rozumieć. Tak powstały Nina i Bella i od razu mnie zdenerwowały, bo nie chciały jeździć na Harleyach, ale z bohaterami tak to już jest. Jeżeli powstaną, ale tak naprawdę strasznie się szarogęszą! A górale to wspaniali ludzie. Mają serca na swoim miejscu, głowy na karku i taki charakterek, że wióry lecą. Trochę w życiu podróżowałam, trafiłam też na Podhale i część mnie tam została.
K. Ł.: Można powiedzieć, że bohaterowie Pani powieści są unikatowi. Czy identyfikuje się Pani z którymś z nich? Czuje Pani sentyment do Regi lub Miśki? A może to męska postać trafiła w Pani serce? I czy trudno stworzyć tak niespotykanego bohatera?
I. B.: Jest mnie trochę w "Pokonać strach" i w "Chwaście". W "Szczęśliwym pechu" "ja" to genialne pomysły Regi. Taka jestem. I na szczęście, i niestety. A jeżeli chodzi o sentyment, to uwielbiam Maryśkę z "Lokatora…"! Myślę, że bym się z nią dogadała. Jest przewrotna, przebiegła, czasami kłamliwa, ale pod spodem to człowiek, który chce dobrze, stara się, radzi sobie, plotkuje… Ale czy pisanie książek to nie jest coś w rodzaju plotki? Może nieszkodliwej, ale jednak plotki. Nic nie jest prawdą, a ludzie wciąż o tym gadają, zastanawiają się, oceniają.
Czy trudno stworzyć tak niespotykanego bohatera? Nie wiem, czy bohater nie powinien tworzyć się sam. Nigdy nie planuję. Nigdy nie robię konspektów. Siadam, piszę, mam tylko początek powieści. Nie wiem, gdzie mnie doprowadzi. Bohaterowie zaczynają żyć, a ja się przez cały czas zastanawiam, co oni teraz nawywijają…
K. Ł.: Gdy słyszę Pani nazwisko, to nasuwa mi się od razu jedno stwierdzenie: mistrz dialogów! Nie jest łatwo trafić do czytelnika poprzez rozmowę bohaterów, a Pani się to udało. Jak Pani do tego doszła? To wrodzona umiejętność czy ciężka praca nad pisarskim warsztatem?
I. B.: Mistrz dialogów? Dziękuję, nie wiedziałam, ale uważam, że dialog jest najważniejszy w powieści, bo bez zbędnych opisów pokazuje nam postać. Każdy człowiek mówi inaczej. Każdy powie co innego w jakiejś sytuacji. Grzeczna panienka powie "Ojej", a niegrzeczna "Spadaj". To zależy od wychowania, wykształcenia i charakteru. U mnie wynika to raczej z zawodu tłumacza, który naprawdę kocham, a tłumacz musi przekazać nie tylko co, ale i jak coś zostało powiedziane, samemu będąc przy tym jak najbardziej niewidzialnym – bez mimiki i gestykulacji. Musi więc bardzo uważnie słuchać, wyłapywać niuanse, podteksty i wszystko, co się da. Drętwe, nieadekwatne, wydumane dialogi to śmierć dla powieści.
K. Ł.: Jakie ma Pani plany na przyszłość? Czytelnicy mogą spodziewać się kolejnych publikacji? A jeśli tak, czy będą one podobne do Lokatora…? Może uszczknie Pani rąbka tajemnicy, nad czym Pani pracuje w tej chwili lub zamierza dopiero rozpocząć pracę?
I. B.: W tej chwili w wydawnictwie jest kolejna komedia, w szufladzie dwie książki dla dzieci i trzy prawie gotowe powieści psychologiczne. Do tego pół powieści fantasy, jedna psychologiczna w głowie, jedna komedia właśnie się wykluwa, a ja prowadzę negocjacje dotyczące pewnego genialnego kryminału, który prawdopodobnie będę tłumaczyć. Jest co robić, ale ja lubię być zajęta.
K. Ł.: Bardzo rozległe plany, których realizacji czytelnicy pewnie już nie mogą się doczekać. Ale pora na ostatnie pytanie. Jaką radę ma Pani dla początkujących pisarzy? Na co muszą uważać najbardziej, chcąc napisać powieść i ją wydać?
I. B.: Rady są proste: czytać i pisać, dokładnie w tej kolejności. Zrezygnować z pomysłu na szybkie stanie się celebrytą, bo to tak nie działa. Jak ktoś chce natychmiast się wzbogacić, to też nie ta dziedzina, lepsze będą filmiki na YouTube. Nie dać się nabrać wydawnictwom, które wyciągają od ludzi pieniądze i wydają wszystko jak leci, bez korekty i bez sensu. Brać udział w konkursach literackich, wysyłać teksty do profesjonalnych wydawnictw i czekać. Na tym to polega. Pisanie to szkoła charakteru i nauka cierpliwości. A jak się nie uda? To po prostu pisać dalej i poprawiać warsztat.
Nie powtarzać tego, co zostało już napisane, i nie pisać o "niczym". Trzymać się zasady "Strzelby Czechowa", czyli nie umieszczać elementów, które niczemu nie służą. Jeżeli piszemy o żółtej sukience, to musi mieć ona jakieś znaczenie, bo inaczej, po co ją opisywać? I chyba najważniejsza rada: szukać swojej drogi, bo ona gdzieś tam jest i czeka, ale trzeba pasji i samozaparcia, żeby ją odnaleźć.
Bardzo dziękuję pani Iwonie, że zechciała podzielić się ze mną i czytelnikami Redakcji cząstką swojej duszy i kawałkiem życia.
W imieniu swoim oraz wszystkich redaktorów Redakcji Essentia pragnę złożyć Pani najserdeczniejsze życzenia, sukcesów w dalszej pisarskiej karierze, spełnienia najskrytszych marzeń i moc gorących podziękowań.
W imieniu swoim oraz wszystkich redaktorów Redakcji Essentia pragnę złożyć Pani najserdeczniejsze życzenia, sukcesów w dalszej pisarskiej karierze, spełnienia najskrytszych marzeń i moc gorących podziękowań.
Z pisarką rozmawiała Katarzyna Łochowska.
Prześlij komentarz
Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.