NAJNOWSZE

środa, 7 stycznia 2015

Pani Alicja z krainy... literek i słów


Zdjęcie z archiwum autorki
W życiu można obrać różne ścieżki. Towarzyszy nam w ich przemierzaniu mnóstwo ludzi. Jednak najważniejsze, by wraz z nimi szła pasja. Ta szeroko pojęta wewnętrzna miłość i potrzeba kochania tego, co się lubi. I każdy ma jej swoją definicję. A ludzie? Cóż, byleby umieli znaleźć w sobie masę pokładów odwagi i zawzięcia w jej rozszerzaniu.



Nie bez powodu zaczęłam od myśli dotyczącej pasji i ludzi, którzy niewątpliwie mają znaczny wpływ w naszym życiu na coś, co w sobie rozwijamy, co kształtujemy jako nasz znak rozpoznawczy. Osoba, którą chcę Wam przedstawić jest dla mnie na tyle ważna, by móc chociaż w tak bardzo skromny sposób podziękować Jej za wiarę we mnie i moje możliwości, tym właśnie wywiadem.

Nie pisałabym o kimś tak ciepło, gdyby ten ktoś nie wywarł na mnie większego znaczenia. A taka jest właśnie Pani Alicja Kaszyńska. Dla Was – osoba zupełnie obca. Nie jesteśmy spokrewnione, ale znamy się od wielu lat. I dla mnie Pani Ala, to nie tylko była nauczycielka, ale przede wszystkim osoba wszechstronna, która bardzo dużo mnie nauczyła.

Alicja Kaszyńska. Polonistka z wykształcenia. Kilka lat temu ukończyła studia edytorskie w Warszawie, by zdobyć nowy zawód redaktora, a nieco wcześniej studia podyplomowe w Gdyni z zakresu zarządzania. Przez kilka lat pracowała w lokalnym radiu, jako reporter i zastępca redaktora naczelnego. Ten okres swojej pracy zawodowej wspomina najlepiej.

Aktualnie współpracuje z kilkoma polskimi wydawnictwami przy przygotowywaniu książek do druku. W czasie wolnym zajmuje się fotografowaniem, jest zamiłowaną turystką. Uprawia nordic walking, jeździ na rowerze. Skrupulatnie i z wielkim zapałem uczy się języka angielskiego.

Pani Alicjo, dziękuję za cierpliwość, poświęcony czas, wyrozumiałość, mnóstwo cennych informacji i rad. Wszystkim obecnym i przyszłym uczniom życzę, by na swojej drodze spotkali równie wspaniałych nauczycieli, tak jak ja spotkałam właśnie panią Alicję.


Pani Alicjo, jest Pani autorką poradnika dla studentów Jak napisać, przepisać i z sukcesem obronić pracę dyplomową. O co najczęściej pytają studenci? Z czym mają największy problem?
Pierwsze wydanie poradnika ukazało się 10 lat temu, a studenci cały czas pytają o to samo: Jak cytować, żeby treść nie była uznana za plagiat? Jak pisać wstęp i zakończenie pracy? Jak formułować wnioski? Jak zrobić spis treści i spisy ilustracji oraz schematów? Jak powinny wyglądać przypisy? Czyli o podstawy. To nawet nie jest dziwne. Tego typu prace pisze się dość rzadko, więc trudno nabrać wprawy, a w dzisiejszych czasach promotorzy nie są zbyt skorzy do pomocy. Kiedyś byli to ludzie, których można było o wszystko zapytać. Mieli czas dla studenta. Obecnie student zostaje z tematem sam i musi sobie jakoś poradzić. 


Z wykształcenia jest Pani polonistką. Czym różni się dzisiejsza szkoła od tej, w której Pani pracowała?
Krótko: wszystkim! Inni są nauczyciele, uczniowie, inne są programy. Z przykrością stwierdzam, że najwięcej swobody jako nauczyciel miałam w latach 80. i 90. ubiegłego wieku (ale to śmiesznie brzmi!). Nie przekonuje mnie obecne nauczanie pod testy. Zabija indywidualność i kreatywność. Nic nie pomogą komputery, nowoczesne tablice i monitoring, jeśli nie będzie się w uczniu kształcić ciekawości badacza. W czasach Internetu i telewizji szkoła nie musi przekazywać wiedzy (i nie powinno się tego od niej wymagać). Powinna tylko dawać narzędzia i motywować. Wiedzę można znaleźć za pomocą kilku kliknięć. I to dokładnie tę, która jest potrzebna.



Pani motto Już nic nie muszę to cytat autorstwa Stefanii Grodzieńskiej. Jak to jest, Pani Alicjo, z tym nic-nie-muszeniem?
Zwyczajnie. Kwestia spojrzenia na życie. Myślę, że swoje w życiu już „odmusiałam”. Staram się teraz niczemu, co w życiu robię, nie nadawać rangi „muszę”. Jeśli używam tego słowa, to najczęściej w znaczeniu „zamierzam”, „chcę to zrobić”, bo mam ważny powód. Myślę, że w którymś momencie życia każdy z nas ogląda się za siebie i dokonuje podsumowań. Potem patrzy do przodu i dochodzi do wniosku, że życia coraz mniej. Stąd wniosek: to, co zostało, trzeba zagospodarować jak najlepiej. A czy można to zrobić, zmuszając się do czegokolwiek? Moim zdaniem, nie.



Praca w radio była dla Pani wielką pasją. Co wspomina Pani z niej z sentymentem?
Właściwie bardzo wiele. W radiu lubiłam każdą pracę. Jako reporter przygotowywałam reportaże i relacje z różnych wydarzeń, przeprowadzałam wywiady oraz sondy uliczne. Później jako zastępca redaktora naczelnego zajmowałam się tak zwaną ramówką, czyli organizacją codziennej pracy. Miałam możliwość wymyślania tematów, audycji itp. Miałam kilka swoich programów, np. „Przy kuchennym stole”. Były to luźne rozmowy z różnymi ludźmi, znanymi w regionie albo w całej Polsce, o ich pracy, zamiłowaniach, podróżach, ulubionych potrawach. Bardzo lubiłam większość moich współpracowników (pozdrawiam ich serdecznie). To byli naprawdę radiowcy z zamiłowania. Przez długi czas mimo różnic charakterów tworzyliśmy całkiem niezły zespół. Ciepło to wspominam. Ważne było też to, że w radiu wszystko dzieje się szybko. Nie ma miejsca na nudę. Ciągły dopływ adrenaliny. Nigdy nie wiadomo, czy nie trzeba będzie zmienić planu dnia, czy nie zdarzy się coś niezwykłego, czym warto podzielić się ze słuchaczem. To niezwykle inspiruje i motywuje. Radio było moją pasją.



Obecną Pani „drugą miłością” są podróże. Małe i duże. Podróż Pani życia przed Panią, czy za? Jak to jest z tymi podróżami?

Podróżować zaczęłam dość późno. Najpierw nie miałam takiego pomysłu. Potem nie miałam pieniędzy. Jeszcze później było radio, które tak bardzo mnie interesowało, że oddałam mu cały swój czas. Teraz za to staram się wyjeżdżać. Wspólnie z mężem niemal co roku zwiedzamy jakiś kawałek naszego kraju, sama od czasu do czasu jadę za granicę, żeby zobaczyć państwo lub miasto, które mnie interesuje. Najchętniej wybrałabym się w roczną podróż dookoła świata, ale bardziej prawdopodobne są jednak pojedyncze wypady w różne jego regiony. Podróż życia? Zawsze przede mną. Nie wiem zresztą, co miałabym nazwać taką podróżą. Świetnie wspominam wędrówkę po Bieszczadach i snucie się po Bangkoku, południowe wybrzeże Turcji i niekończące się zwiedzanie Paryża, do którego wracam co kilka lat z wielką przyjemnością. Każda podróż liczy się dla mnie tak samo, wszędzie jest co oglądać. Wszędzie można robić zdjęcia i cieszyć się. Żałuję tylko, że nie znam naprawdę dobrze żadnego języka obcego. Za granicą brakuje mi takiej zwyczajnej rozmowy z przypadkowo spotkanymi ludźmi. To by była prawdziwa frajda!


Obok podróży drugą Pani pasją jest fotografia. Jak się zaczęła ta przygoda?

Dojrzewała razem z chęcią podróżowania. Któregoś dnia wymyśliłam, że pojadę na jakiś kurs fotografii. Trafiłam w cudowne miejsce, do Teologa koło Tucholi, gdzie w gospodarstwie agroturystycznym Joanny Piksy takie kursy prowadziła (i prowadzi nadal) Kasia Gębarowska, fotografka, która w Bydgoszczy ma swoje atelier oraz galerię (obecnie wystawia zdjęcia Zofii Nasierowskiej). W Teologu poznałam wspaniałe kobiety, także zainteresowane robieniem zdjęć. Do tej pory spotykamy się dwukrotnie w ciągu roku na warsztatach fotograficznych. Same je sobie organizujemy. Potem należałam do grupy Fabryki Fotografii prowadzonej przez Stefana Olszaka (z Debrzna). W ciągu dwóch lat zajęć i plenerów poznałam różne techniki, a przede wszystkim nauczyłam się patrzeć fotograficznie. Dużo mi dały wrocławskie zajęcia z Karolem Krukowskim. Spośród różnych rodzajów fotografii najbardziej lubię tzw. street photo, czyli fotografię uliczną i reporterską. Jeśli uda mi się w kadrze zatrzymać chwilę, jestem bardzo szczęśliwa.



Ma Pani teraz znacznie więcej czasu dla siebie, na rozwój swoich odłożonych wcześniej zajęć. Czy jest coś niebanalnego, co chciałaby Pani jeszcze zrobić?

Nic nie jest banalne, jeśli człowiek zajmuje się tym, co lubi. Dużo pracuję, bo praca redaktora książek sprawia mi przyjemność i zapewnia dochód, który lekką ręką mogę wydać na podróże. Robię zdjęcia, spotykam się z przyjaciółmi, jeżdżę na sobotnie piesze wycieczki do Adamkowa, uczę się angielskiego, uprawiam jogę, czytam książki. Od czasu do czasu bywam w kinie lub teatrze. Po prostu żyję. Czy coś jeszcze chciałabym zrobić? Na razie to wystarczy. Moje zainteresowania są w pełnym rozkwicie, więc tymczasem przy nich zostanę.



Standardowy zestaw pytań, jaki zadaję swoim rozmówcom dotyczy kina, teatru, poezji. Jakie jest Pani podejście do kina. Polskie, zagraniczne, czy raczej omijane szerokim łukiem?

Od czasu do czasu oglądam filmy kinowe, ale nie jestem kinomanką. Nie przepadam za filmami historycznymi. Nie lubię też rozlewu krwi i okrucieństwa, bo długo we mnie zostają obrazy, których wcale nie chcę pamiętać. Tak było na przykład z filmem Slumdog. Milioner z ulicy. Świetny, ale żałowałam, że go obejrzałam. Lubię specyficzne spojrzenie na świat Woody'ego Allena oraz humor Monty Pythona. Chętnie oglądam klasyczne filmy grozy, na przykład Lśnienie Kubricka lub Pojedynek na szosie Spielberga. Dzięki mojej przyjaciółce odkrywam kino azjatyckie (nie chodzi o filmy z walkami). Duże wrażenie zrobił na mnie film koreański Wiosna, lato, jesień, zima i… wiosna oraz film chiński Spójrz w lewo, spójrz w prawo, z polskim motywem, bo zaczynający się od wiersza Wisławy Szymborskiej. Jednak moim ukochanym filmem jest Bagdad Cafe, z przepiękną muzyką.



Poezja. Szlaki przetarte, odkryte? Kogo najchętniej Pani czytuje, bądź wspomina?

Poezja – od czasu do czasu zaglądam do tomików wierszy, ale nie za często. Wolę zdecydowanie poezję współczesną niż dawną, chociaż lubię też niektóre wiersze Kochanowskiego lub poetów romantycznych. Moi ulubieni poeci to Miron Białoszewski i Wisława Szymborska. Cenię ich wiersze za oszczędność środków wyrazu.



I teatr. Jak to jest z tym współczesnym teatrem? Stracił na wartości? Chętniej ogląda Pani ten w szklanym ekranie, czy z desek, w bezpośrednim kontakcie?

Teatr dla mnie to scena i widownia. To magia. Zdecydowanie wolę teatr na żywo niż w telewizji, ale praktycznie w teatrze bywam raz, najwyżej dwa do roku. Oceniać się nie podejmuję, bo nie znam się na tym.



Słuchowiska radiowe. Dla mnie uczta dla ucha i ducha. Swoisty rodzaj małego teatru. Jak Pani odnosi się do tej formy przekazu sztuki?

Cenię słuchowiska radiowe, ale nie słucham. Można by powiedzieć, że nie mam czasu. Ale to pewnie tylko część prawdy. Widocznie nie zależy mi na tym, żeby delektować się teatrem radiowym. Może dlatego, że radio od zawsze mi towarzyszy, ale właśnie tylko towarzyszy. Słucham go przy okazji wykonywania różnych prac. A tak nie można odbierać słuchowisk.



A teraz proszę dodać tak zupełnie coś od siebie.

Żyć jest fajnie. Szkoda, że nie można żyć równolegle według kilku scenariuszy.

Share:

Prześlij komentarz

Wiele dla nas znaczą Wasze opinie, dlatego dziękujemy za każdy zostawiony ślad i zachęcamy do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

 
Wróć na górę
Copyright © 2014 Essentia. Design: OtwórzBlo.ga | Distributed By Gooyaabi Templates