źródło |
My, ludzie, jesteśmy przekonani o swojej wyższości nad fauną i florą. Wydaje nam się, że z woli Boga, losu, wszechświata mamy pełne prawo stanowić najmądrzejszy i najważniejszy gatunek na Ziemi. Co byśmy jednak zrobili, gdyby okazało się, że istnieją istoty, dla których jesteśmy niczym więcej jak tylko karaluchem, którego brzydzą się strzepnąć z butów? Gdyby przyszło nam żyć w czasach, kiedy ludzie są rasą wymierającą? O tym, jak żyje się, kocha, nienawidzi i walczy w świecie bez nadziei możemy przeczytać w kontynuacji losów z książki Piąta Fala od Ricka Yanceya o podtytule Bezkresne morze. Czekałam rok. Czy było warto?
Spazmatyczne próby przetrwania rodzaju ludzkiego dogasają niczym połamana zapałka. Wojny już nie ma, wszystkie bitwy zakończyły się niepowodzeniem. Ci, którzy przetrwali, oczekują tylko ostatecznego ciosu, który padnie z ręki kata. Cassie i jej przyjaciele przygotowują się do długiej, mroźniej zimy. Wiedzą, że stoją na przegranej pozycji, ale pewna myśl nie daje im spokoju. Kim są najeźdźcy? Dlaczego nękają niedobitków zamiast po prostu oczekiwać, aż serce ostatniego człowieka przestanie bić? Po co przybyli? Odpowiedź na to pytanie może okazać się kluczem do ostatecznego pokonania obcych. Jesteśmy ludźmi. Dopóki jeden z nas żyje, wróg nie może czuć się bezpieczny. Czas złapać za broń i rozwiązać tę gnębiącą wszystkich zagadkę. A więc ruszajmy.
Cała planeta, jeszcze niedawno tak pełna hałasów i świateł, pogrążyła się w mroku. Coś się skończyło. Coś się zacznie. A my tkwiliśmy w czasie stanowiącym pauzę między tymi wydarzeniami.
Język jest prosty i bardzo plastyczny. Wyobrażenie sobie scenerii nie stanowi problemu, a jednocześnie książka nie posiada zbyt wielu opisów. Wszystko jest optymalne, a znaczną część stanowią ciekawe i dobrze skonstruowane dialogi.
Narracja została złożona z punktu widzenia różnych bohaterów: Cassie, Evana, Ringer, Pączka. Czas teraźniejszy przeplata się w niej z retrospekcją w postaci wspomnień poszczególnych osób. Mimo że fabuła została "poćwiartowana", nie czyni to książki nieskładną, a scen – wyrwanymi z kontekstu. Wszystko jest spójne, a przejścia z jednej narracji w drugą są przejrzyste i płynne. W tym miejscu życzyłabym sobie, żeby autor trochę bardziej pobawił się charakterystycznym sposobem wypowiedzi różnych postaci, ponieważ gdyby nie imiona, to trudno byłoby zauważyć, czy to dalej ta sama osoba, czy inna. Jest duże pole do popisu, trzeba je po prostu wykorzystać.
Ciekawym zabiegiem jest użycie wulgaryzmów, które jak na literaturę młodzieżową są dużym zaskoczeniem. Według mnie Rick Yancey pokazał w ten sposób, jak inwazja doprowadziła do zdemoralizowania młodego pokolenia oraz zmusiła je do szybkiego dorośnięcia. Bardzo pomysłowe i znaczące w budowaniu charakterów poszczególnych bohaterów.
A co o nich? Cassie jest tak samo irytująca jak w pierwszej części, jakieś takie ckliwe to dziewczę, ale za to jej narracja jest ograniczona, więc mogłam ją znieść. Nasi wojskowi są tak samo twardzi i sprytni, jak byli wcześniej, ale teraz możemy ich bliżej poznać. Evan jest, cóż… Evanem. Tyle w tym temacie.
Tym, co najbardziej przyciąga mnie do tej pozycji, jest wieczna niepewność, co jest prawdą, a co kłamstwem. Liczba kotłujących się w głowie pytań i tylko zdawkowe na nie odpowiedzi doprowadzają czytelnika do szału. Akcja rozwija się i pędzi aż do kulminacyjnego momentu, który ostatecznie okazuje się początkiem kolejnych dramatów. Przewraca się stronę za stroną i myśli tylko o tym, że chce się więcej. Aż więcej nie ma i trzeba zapłakać nad swoim losem.
Nie rozumiem klasyfikowania tej książki w kategorii romansu, dla mnie jest on tylko tłem do czegoś głębszego. Historia nie opowiada o zakochanych nastolatkach, tylko – jak zresztą możemy przeczytać na okładce – o sile ludzkiego oporu – dlatego ta pozycja powinna spodobać się zarówno dziewczynom, jak i chłopakom.
Nie mogę jednak nie wspomnieć, że historia jest raczej zawiła. Mam wrażenie, że autor tak chciał namieszać, że troszkę przesadził, i dostrzegam pewne nieścisłości, których niestety nie mogę wam zdradzić. Nie chcę jednak wystawiać błędnego osądu, bo istnieje możliwość, że moje wątpliwości zostaną rozwiane w kolejnej części. Tak więc to jest wada, której nie mogę uznać za wadę, dopóki się nie dowiem, o co chodzi. A musicie być świadomi, że to pytanie będzie pojawiało się w waszej głowie przez całą lekturę. Na przemian z ale, jak to?!.
Są rany, wobec których nawet twoja magiczna medycyna jest bezradna.
Piąta fala. Bezkresne morze ma w sobie wszystko, co lubię: dobrych, odważnych bohaterów, prawdziwy klimat, kompletnie skonstruowany świat, romantyczne, wręcz ułańskie ukazanie wojny ludzkiej rasy z najeźdźcą z kosmosu. Cieszy mnie również, że kosmici nie są przedstawieni jako małe zielone ludziki (o zgrozo!) tylko prawie jak… ludzie. Do tego dochodzi jeszcze kwestia bardzo dobrego języka, pomysłowości autora, kilka aspektów komicznych, które stanowią ciekawą odskocznię od śmierci, smrodu palonych ciał i szczurów. W taki oto sposób powstaje obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów science fiction, których znudziły miecze świetlne i tego typu rzeczy. To naprawdę pozycja warta uwagi. Nie wierzysz mi? Sprawdź.
Dla mnie ta książka jest bardzo metaforyczna. Możliwe, że mam coś z głową, ale według mnie ma ona głębokie drugie dno. Bardzo głębokie, niemal jak bezkresne morze.
Hm... brzmi interesująco. Przyjrzę się bliżej tej powieści ;)
OdpowiedzUsuń